[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/02/10/zywoty-wiarolomnych/]Skomentuj[/link][/b][/wyimek]
Teraz wszystko da się obliczyć, więc wiadomo, że w ostatnim tygodniu prasa na Wyspach pisała o futboliście, który nie mógł się oprzeć pokusie, aż 1816 razy, a o premierze Gordonie Brownie, który niebawem ma podobno opuścić Downing Street, zaledwie 1695-krotnie. Nie mam tylko pewności, czy to dowód potęgi piłki nożnej czy seksu.
Jedyną do tej pory karą za grzechy było odebranie Terry’emu opaski kapitana reprezentacji Anglii. Selekcjoner Fabio Capello uznał, że piłkarz przestał spełniać moralne kryteria. Kibice Chelsea, klubu,w którym na co dzień gra Terry, w ogóle się tym nie przejęli. Podczas ostatniego meczu ligowego z Arsenalem udzielili grzesznikowi huraganowego wsparcia. Było im o tyle łatwiej, że Terry grał tego dnia bardzo dobrze. Bardzo jestem ciekaw, czy gdyby zmarnował we wspomnianym meczu rzut karny i nie wykorzystał kilku stuprocentowych sytuacji, fani też zaintonowaliby pieśń „Jest tylko jeden kapitan Anglii”?
To druga seksafera w światowym sporcie w ostatnim czasie. Amerykański mistrz golfa Tiger Woods stracił z powodu cielesnych pokus kilka kontraktów reklamowych. Kto wie jednak, może zyska nowe i w jego życiu proszki do prania oraz zegarki zostaną zastąpione przez viagrę i prezerwatywy. Warunek jest tylko jeden – Woods nadal musi najlepiej na świecie wbijać piłkę do dołka.
Polski senator Krzysztof Piesiewicz, który wpadł w podobne tarapaty jak Terry i Woods, jest w dużo gorszej sytuacji niż jego korespondencyjni towarzysze niedoli. Nie uprawia sportu i w związku z tym nie może liczyć na szybkie rozgrzeszenie w zamian za udany występ na boisku. Jasne, może napisać znakomity scenariusz, na podstawie którego powstanie genialny film. Ludzie będą walić do kin drzwiami i oknami, tylko czy zaintonują pieśń poparcia, jaką w miniony weekend usłyszał piłkarz John Terry?