Wybór Polaka to na pewno jedna z największych sensacji bokserskich w tym roku. Pierwotnie rywalem starszego z braci Kliczków, 38-letniego Witalija, miał być rosyjski olbrzym Nikołaj Wałujew. Negocjacje trwały długo i gdy się już wydawało, że 29 maja na Arena auf Schalke w Gelsenkirchen dojdzie do starcia gigantów, nagle wszystko legło w gruzach.
Promotor Wałujewa, słynny Don King, nie przystał na honorarium w wysokości 2,5 mln dolarów. Jak twierdzi menedżer Kliczki Bernd Boente, najpierw chciał otrzymać tę sumę netto, a później uznał jeszcze, że to on powinien mieć prawa do transmisji telewizyjnych na USA, Rosję, Meksyk, centralną i południową Amerykę. Czyli tak naprawdę żądał 3,3 mln dolarów. Obóz Ukraińca zerwał w tej sytuacji negocjacje i zaproponował walkę mistrzowi Europy wagi ciężkiej Albertowi Sosnowskiemu.
Polski pięściarz jeszcze przed zdobyciem mistrzostwa Europy mówił, że jego marzeniem jest walka o mistrzostwo świata i twierdził, że jeśli otrzyma taką propozycję, na pewno z niej nie zrezygnuje.
Sosnowski, który miał 9 kwietnia bronić tytułu mistrza Europy w starciu z Anglikiem Audleyem Harrisonem (mistrz olimpijski z Sydney 2000 r.), nie zastanawiał się ani chwili. – Nie zamierzam zmarnować takiej okazji. Postaram się dokonać tego, co nie udało się Gołocie – pisze Sosnowski na swojej stronie internetowej. Jednocześnie dziękuje ekipie Witalija Kliczki za wybór, który daje mu życiową szansę, i podkreśla, że docenia klasę przeciwnika i ma dla niego duży szacunek.
– Pewnie pojawią się jeszcze głosy, że za wcześnie na tak poważną walkę. Ale jak mawiał William Szekspir, lepiej być tam, gdzie trzeba trzy godziny wcześniej niż o minutę za późno. Ja nie zamierzam spóźnić się na pojedynek mojego życia – pisze jeszcze Sosnowski.