Kornelia Marek brała erytropoetynę (EPO) w Vancouver, ale laboratorium olimpijskie ogłosiło wynik testu po olimpiadzie. Gdyby miało dowody winy wcześniej, sprawa byłaby prosta. – Podczas igrzysk działamy szybko, bo wszyscy są na miejscu. Wzywamy winowajcę, dajemy mu szansę obrony, wydajemy werdykt – mówi „Rz” rzecznik MKOl Emmanuelle Moreau.

Tak było w 2006 roku w Turynie z biatlonistką Olgą Pylewą. Po srebrnym medalu na 15 km wykryto u niej karfedon. W ciągu dwóch dni MKOl zabrał jej medal, wyrzucił z igrzysk, a Międzynarodowa Unia Biatlonu zdyskwalifikowała ją na dwa lata.

W przypadku Marek wszystko potrwa dłużej. – Nie możemy się zająć sprawą, póki nie przekaże nam jej MKOl, na razie tylko zawiesiliśmy zawodniczkę – mówi „Rz” Rikka Rakić z biura prasowego Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS). Emmanuelle Moreau mówi, że prawnicy MKOl przygotowują postępowanie, wydania werdyktu należy się spodziewać „w najbliższych tygodniach”.

MKOl podejmie tylko decyzje dotyczące igrzysk. Unieważni wyniki Marek z Vancouver, ale dyskwalifikowanie biegaczki zostawi FIS. Nie ogłosi też od razu, czy wyklucza Polkę z następnych igrzysk, w Soczi, choć tej kary Kornelia nie uniknie.

– Przepis o wykluczaniu z kolejnych igrzysk tych, którzy brali doping podczas olimpijskiej rywalizacji działa tak: jeśli są sądzeni w trakcie igrzysk, MKOl decyduje od razu. Jeśli po igrzyskach, sportowiec zostaje wykluczony automatycznie, gdy jego federacja zdyskwalifikuje go na dłużej niż sześć miesięcy – mówi rzecznik MKOl. Za EPO nie dostaje się mniej niż dwa lata, więc jeśli FIS uzna Marek za winną, Polka ma Soczi z głowy.