San Francisco, tradycyjnie wielki ośrodek chińskiej imigracji, to jedyny postój znicza w USA podczas jego symbolicznej podróży wokół świata.
Zaczęło się zgodnie z planem – na skwerze przy Parku SBC pierwsi biegacze zapalili znicz i zaczęli biec. Lecz zamiast ruszyć ulicą wzdłuż wyznaczonej trasy, przy której na biegaczy czekał tłum widzów i długi kordon policjantów, sztafeta niespodziewanie wymknęła się tyłem, wzdłuż nabrzeża, znikając we wnętrzu pobliskiego hangaru.
Przez następne 45 minut amerykańskie stacje telewizyjne wyposażone w setki kamer rozpaczliwie starały się wypełnić lukę w programie. – Niestety nie potrafimy państwu powiedzieć, gdzie jest w tej chwili znicz – powtarzał prezenter CNN Wolf Blitzer.
W pewnej chwili sprzed hangaru ruszył konwój pojazdów, który objazdem opuścił rejon startu i ruszył w głąb miasta. Kilkanaście minut później okazało się, że w ten sposób organizatorzy postanowili „przemycić” biegaczy i znicz w bezpieczne miejsce – niemal dwa kilometry na zachód od planowanej trasy.
Gdy wypuszczono ich na środku pustawej ulicy wśród gęstego kordonu policjantów, stało się jasne, że organizatorzy grają z demonstrantami w kotka i myszkę. Biegacze szli lub powoli dreptali ukryci za dziwną, żółtą amfibią z opuszczonymi schodkami – dającymi im możliwość wbiegnięcia do środka pojazdu w razie niebezpieczeństwa. Zaskoczone obrotem wydarzeń telewizje pokazywały bieg tylko z kamer umieszczonych na helikopterach.