Ogień w San Francisco

Tysiące antychińskich demonstrantów i setki amerykańskich policjantów od rana szykowały się do powitania znicza olimpijskiego. – Jedno mogę wam powiedzieć: nie będziemy się tu nudzić – mówił rzecznik władz miasta Nathan Ballard. I nie mylił się

Aktualizacja: 10.04.2008 09:23 Publikacja: 10.04.2008 03:52

Ogień w San Francisco

Foto: AP

San Francisco, tradycyjnie wielki ośrodek chińskiej imigracji, to jedyny postój znicza w USA podczas jego symbolicznej podróży wokół świata.

Zaczęło się zgodnie z planem – na skwerze przy Parku SBC pierwsi biegacze zapalili znicz i zaczęli biec. Lecz zamiast ruszyć ulicą wzdłuż wyznaczonej trasy, przy której na biegaczy czekał tłum widzów i długi kordon policjantów, sztafeta niespodziewanie wymknęła się tyłem, wzdłuż nabrzeża, znikając we wnętrzu pobliskiego hangaru.

Przez następne 45 minut amerykańskie stacje telewizyjne wyposażone w setki kamer rozpaczliwie starały się wypełnić lukę w programie. – Niestety nie potrafimy państwu powiedzieć, gdzie jest w tej chwili znicz – powtarzał prezenter CNN Wolf Blitzer.

W pewnej chwili sprzed hangaru ruszył konwój pojazdów, który objazdem opuścił rejon startu i ruszył w głąb miasta. Kilkanaście minut później okazało się, że w ten sposób organizatorzy postanowili „przemycić” biegaczy i znicz w bezpieczne miejsce – niemal dwa kilometry na zachód od planowanej trasy.

Gdy wypuszczono ich na środku pustawej ulicy wśród gęstego kordonu policjantów, stało się jasne, że organizatorzy grają z demonstrantami w kotka i myszkę. Biegacze szli lub powoli dreptali ukryci za dziwną, żółtą amfibią z opuszczonymi schodkami – dającymi im możliwość wbiegnięcia do środka pojazdu w razie niebezpieczeństwa. Zaskoczone obrotem wydarzeń telewizje pokazywały bieg tylko z kamer umieszczonych na helikopterach.

Ale organizatorzy protestów zdążyli zlokalizować sztafetę i zaczęli rozsyłać SMS-y i e-maile, informując ich uczestników, gdzie powinni się udać. W gęstej policyjnej obstawie sztafeta poruszała się tak wolno, że po pół godzinie setkom demonstrantów udało się ją dogonić. Ludzie wymachujący tybetańskimi flagami próbowali przedrzeć się przez kordon bezpieczeństwa. Kilkukrotnie sztafeta stanęła w miejscu, czekając na to, aż policja poradzi sobie z szarżującymi demonstrantami. Niemal przez cały czas biegaczom towarzyszyły głośne okrzyki protestujących. Gdy zamykaliśmy to wydanie „Rz” sztafeta powoli zmierzała do planowanego finiszu, gdzie tłumy demonstrantów mieszały się z tysiącami Chińczyków wymachującymi narodowymi flagami ChRL.

We wtorek wieczorem w centrum miasta odbyła się wielotysięczna, pokojowa demonstracja zwolenników niepodległości Tybetu. Na jej czele stali laureat Pokojowej Nagrody Nobla arcybiskup Desmond Tutu oraz aktor Richard Gere. – Chcemy powiedzieć Chinom: myśleliśmy, że igrzyska pomogą wam poprawić sytuację praw człowieka. Wciąż mamy nadzieję, ale jednocześnie mówimy do głów państw, do prezydenta George’a W. Busha: na litość boską, nie jedźcie na olimpiadę. Dla dobra pięknego Tybetu: nie jedźcie! – wzywał Tutu.

Amerykański Kongres rozpatruje możliwość przyjęcia rezolucji wzywającej Busha do bojkotu otwarcia. We wtorek rzeczniczka Białego Domu Dana Perino po raz pierwszy nie odrzuciła zdecydowanie możliwości, że Bush, który już zapowiedział swój udział w ceremonii, może na nią nie pojechać. – Jest zdecydowanie za wcześnie, by przesądzać, jaki będzie wtedy program zajęć prezydenta – stwierdziła Perino.

Międzynarodowy Komitet Olimpijski uznał, że Chiny miały pełne prawo wysłać do ochrony sztafety specjalnych strażników. Brutalne metody noszących czarne okulary i niebiesko-białe ubrania ochroniarzy wzbudziły już na Zachodzie wiele głosów oburzenia. – Chcieli mnie wypchnąć trzy razy poza trasę sztafety. Myślę, że to łobuzy – powiedział Sebastian Coe, mistrz olimpijski w lekkoatletyce, szef komitetu organizacyjnego igrzysk w Londynie w 2012 roku.

– To roboty, psy ochronne. Popychają was, tratują, wyzywają po chińsku – mówił w RTL judoka David Douillet, który niósł pochodnię w Paryżu.

Oficjalna strona miasta San Francisco

San Francisco, tradycyjnie wielki ośrodek chińskiej imigracji, to jedyny postój znicza w USA podczas jego symbolicznej podróży wokół świata.

Zaczęło się zgodnie z planem – na skwerze przy Parku SBC pierwsi biegacze zapalili znicz i zaczęli biec. Lecz zamiast ruszyć ulicą wzdłuż wyznaczonej trasy, przy której na biegaczy czekał tłum widzów i długi kordon policjantów, sztafeta niespodziewanie wymknęła się tyłem, wzdłuż nabrzeża, znikając we wnętrzu pobliskiego hangaru.

Pozostało 87% artykułu
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
SPORT I POLITYKA
PKOl ma nowego, zagranicznego sponsora. Można się uśmiechnąć
rozmowa
Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni