Za 15 dni w Klagenfurcie reprezentacja Polski zmierzy się z jednym z takich rywali, o jakich Hiszpanie mówią „bestia negra”: nigdy nie daje się pokonać, sprawia, że strach pęta nogi, zawsze wywinie się z opresji. Graliśmy z Niemcami na trawie, na wodzie, w dobrych i złych czasach, w meczach towarzyskich i o punkty, ale ciągle czekamy na pierwsze zwycięstwo. Aż dziwne, że słynne zdanie o tym, na czym polega gra w futbol i kto zawsze zwycięża, wymyślił Gary Lineker, a nie któryś z polskich piłkarzy. Z żadnym z mistrzów świata Polska nie ma tak zawstydzającego bilansu meczów: 11 przegranych, tylko cztery remisy.
Od 11. porażki nie minęły jeszcze dwa lata. 14 czerwca 2006 w Dortmundzie w doliczonym czasie gry Oliver Neuville strzelił bramkę, która Niemców wysłała do drugiej rundy mundialu, a Polaków do domu. Właśnie tamtego wieczoru zaczęły się dla gospodarzy mistrzostw najprzyjemniejsze rozdziały opowieści, która zostanie później nazwana (trawestując Heinricha Heinego i jego „Deutschland. Ein Wintermärchen”) Sommermärchen – „Letnią bajką” o młodych piłkarzach i trenerach, którzy wywalczyli w mundialu trzecie miejsce, pokazując przy tym, że niemieckie nie musi znaczyć nudne. Zespół Jürgena Klinsmanna i jego asystenta Joachima Löwa grał ładnie, odważnie, strzelał dużo bramek.
Zmiana stylu była dla kibiców równie ważna, jak miejsce na podium. Kibicowanie reprezentacji znów było w dobrym tonie – nie tak jak przez kilka poprzednich lat, gdy na jej grę wszyscy wybrzydzali. Nawet wicemistrzostwo świata z 2002 r. zostało przyjęte z rezerwą, bo zespół Rudiego Völlera w większości meczów w Korei i Japonii grał tak, że zęby bolały. Poza tym wicemistrzostwo to żaden sukces dla reprezentacji, która po trzy razy zostawała mistrzem świata i Europy.
Na siódmy tytuł Niemcy czekają już 12 lat. Od Euro 1996 i finałowego zwycięstwa na Wembley nie wygrali meczu w mistrzostwach Europy. Mistrzostwo świata zdobyli ostatni raz w 1990 roku. Po wojnie równie ubogie w sukcesy były dla nich tylko lata 60., wtedy jednak Niemcy ignorowali ME, do pierwszych dwóch edycji w ogóle się nie zgłosili.
Zamiast wierzyć przygnębiającym statystykom, kibice wolą wierzyć trenerowi Löwowi, który przejął drużynę po Klinsmannie. Już podczas mundialu Löw – były ofensywny pomocnik m.in. VfB Stuttgart, SC Freiburg, Karlsruher SC, potem trener m.in. VfB, Fenerbahce Stambuł, Austrii Wiedeń – odpowiadał za odprawy, ustawienie drużyny. Jak to ujął jeden z niemieckich dziennikarzy, on był nauczycielem taktyki, a Klinsmann menedżerem wielkich uczuć.