Optymizm przed meczem z „czerwonymi furiami”, jak mówią tu o Hiszpanach, wynika po części z powodów historycznych. Po pierwsze ostatni raz Włosi przegrali z Hiszpanią 88 lat temu. Po drugie zarówno mistrzowie świata Bearzota (1982) jak i wicemistrzowie Sacchiego (1994) też omal nie odpadli z eliminacyjnej grupy. Po trzecie największe włoskie gwiazdy tych turniejów, Rossi i Baggio, obudziły się dopiero w czwartym meczu. Dlatego w starciu z Hiszpanią cudownego przemienienia ma doznać Toni, też dzięki wsparciu Cassano, który z Francją rozegrał najlepszy, a przede wszystkim najrozsądniejszy mecz swego reprezentacyjnego życia.

Sam Sacchi generalnie się z tymi porównaniami zgadza, ale podkreśla, że Hiszpanie są w tym roku wyjątkowo mocni i żeby z nimi wygrać, drużyna musi zagrać lepiej niż w meczu z Francją. Jak? Tak jak Niemcy z Portugalią. Trzeba zaatakować Hiszpanów od pierwszej minuty i nie dać im zipnąć, a jak źrenicy oka pilnować Villę i Torresa.

Kontuzjowany kapitan Cannavaro, który nie odstępuje kolegów na krok, też jest pewny niedzielnego zwycięstwa (przewiduje 1:0). Podkreśla, że drużynie nie mogło się przydarzyć nic lepszego niż porażka z Holandią 0:3, bo obudziła i rozzłościła cały zespół. Teraz nie mogą się doczekać rewanżu w półfinale. Pomogła też druzgocąca krytyka włoskich mediów, bo mocno podrażniła ego mistrzów świata. W rezultacie wszyscy wraz z trenerem znaleźli się w jednej łodzi i zaczęli wiosłować w jedną stronę.

Premier Berlusconi też jest dobrej myśli, ale podkreśla, że w niedzielę wiosłować będzie trudniej, bo za kartki nie wystąpią Pirlo i Gattuso. Na dodatek kontuzji doznał Barzagli i jeśli nieszczęście przydarzy się któremuś z etatowej czwórki defensorów, nie bardzo będzie kto miał bronić włoskiej bramki.