Panie prezesie, melduję wykonanie zadania

Rozmowa: Marek Kolbowicz, mistrz olimpijski w czwórce podwójnej

Publikacja: 18.08.2008 02:13

Panie prezesie, melduję wykonanie zadania

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Finał wyglądał na najłatwiejszy dla was wyścig w całych regatach...

Marek Kolbowicz: Tak było. W półfinale powiedzieliśmy sobie, że musimy się sponiewierać, upodlić. Im mocniej pojedziesz dwa dni wcześniej, tym lepiej jest w finale, wystrzał siły. I tak było. Bombowo. Moje ciało nie mogło mnie zawieść. Od przyjazdu do Pekinu wszystko się zmieniło. Mieliśmy dwa tygodnie treningu w Polsce i nic nam się nie układało, ani razu nie byliśmy zadowoleni. Wylądowaliśmy tutaj i nagle złapaliśmy rytm. To jak wygrana w totolotka.

Na 200 metrów przed metą zacząłem szukać jakiejś kamery telewizyjnej, żeby się do niej uśmiechnąć.

Przespaliście noc przed finałem?

Jest na to dobry sposób. Po półfinale zregenerowaliśmy się jak trzeba, ale potem staraliśmy się jak najpóźniej położyć spać, jak najwcześniej wstać i nie dosypiać w dzień. Dzięki temu, mając zarwaną poprzednią noc, wieczorem przed finałem zamiast myśleć o starcie, zasnąłem jak dziecko. Dawno już tak nie odpocząłem. Byliśmy tak naładowani, że mogliśmy pociągnąć jeszcze mocniej, zrobić lepszy czas. Ale wtedy bym z wami nie rozmawiał. Tak jak po półfinale, gdy zmęczenie ścięło mnie z nóg. A do tego wtedy właśnie nas oświeciło: wygraliśmy półfinał z Australią, która wygrała przedbiegi. Pomyśleliśmy, że jest duża szansa na złoto.

Obiecał pan, że za metą finału złoży jakąś odważną deklarację.

Jakby nam się nie udało, to może byłoby jakieś pranie brudów. A tak zmieniam tekst deklaracji. Panie prezesie PKOl, panie ministrze, melduję wykonanie zadania.

Chodzi o problemy z prezesem Ryszardem Stadniukiem?

Dajmy temu spokój. W każdym razie obiecałem sobie, że za metą powiem: Dziękuję, ja już dłużej nie chcę wiosłować. Ale chyba zmieniam zdanie. Popatrzcie, jaki ten bieg był łatwy. Ruszyli, przypłynęli, trochę mimiką nadrabiali na mecie, żeby wszyscy myśleli, że się zmęczyli. A w przyszłym roku mistrzostwa świata są w Poznaniu. My mielibyśmy zawieść? Ja miałbym zawieść? Mowy nie ma.

A był pan już w Nowej Zelandii? Tam są mistrzostwa za dwa lata.

No właśnie. I tam jest pies pogrzebany, w tej Nowej Zelandii. Więc dzisiaj jestem na tak.

Wygraliście finał tak swobodnie jak Usain Bolt. Oglądaliście finał setki?

Nie, bo nie mamy w wiosce telewizora. Jest jeden w misji, i to tyle. Więc jeśli działacze mnie czytają, to bardzo proszę: na następnych igrzyskach wstawcie telewizory.

Ale wyścig czwórki wagi lekkiej widzieliście?

Nie, ruszyliśmy na start wcześniej, żeby nie wiedzieć, co zdobyli. W Atenach przed startem obejrzeliśmy, jak Sycz z Kucharskim płyną po złoto, i źle się to skończyło. Więc teraz wybraliśmy mądrzej. Przypływamy na metę, a tam na brzegu stoi Pawcio Rańda, mój najukochańszy przyjaciel i dynda mi przed nosem srebrnym medalem. Coś niesamowitego.

Rz: Finał wyglądał na najłatwiejszy dla was wyścig w całych regatach...

Marek Kolbowicz: Tak było. W półfinale powiedzieliśmy sobie, że musimy się sponiewierać, upodlić. Im mocniej pojedziesz dwa dni wcześniej, tym lepiej jest w finale, wystrzał siły. I tak było. Bombowo. Moje ciało nie mogło mnie zawieść. Od przyjazdu do Pekinu wszystko się zmieniło. Mieliśmy dwa tygodnie treningu w Polsce i nic nam się nie układało, ani razu nie byliśmy zadowoleni. Wylądowaliśmy tutaj i nagle złapaliśmy rytm. To jak wygrana w totolotka.

Pozostało 81% artykułu
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Sport
Zmarł Michał Dąbrowski, reprezentant Polski w szermierce na wózkach, medalista z Paryża
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska