Była ostatnia kolejka rozgrywek klasy B w miasteczku na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. Jedna drużyna, nazwijmy ją Kryzys, miała zapewnione miejsce w środku tabeli. Druga, powiedzmy Zmierzch, broniła się przed spadkiem i zależało jej na remisie z Kryzysem, któremu już na niczym nie zależało.
Sędzia wziął awansem półkilogramową puszkę szynki Krakus, dając zapewnienie, że panuje nad sytuacją. Facet był uczciwy do końca. Jak powiedział, tak robił – przerywał grę w środku boiska i udawał, że nie widzi, jak zawodnicy przewracają się w polu karnym, zresztą bez specjalnego zaangażowania. Kiedy wydawało się, że Zmierzch osiągnął wymarzony remis, w 90. minucie stoper tej drużyny wpakował piłkę w tak zwane okienko. W życiu takiej pięknej bramki nie strzelił, więc radość byłaby duża, gdyby nie to, że była to jego własna bramka, a wynik 0: 1 oznaczał degradację do klasy C.
Aby udowodnić, że wszystko jest w Polsce możliwe, dodam tylko, iż ustosunkowany znajomy zaprzyjaźnionego ze mną sędziego po pechowej porażce Zmierzchu doprowadził do reorganizacji klasy B i w wyniku jej powiększenia uchronił swój ukochany klub przed spadkiem.
Na poziomie reprezentacji narodowych czegoś takiego nie da się zrobić.
To nie jest folklor LZS i nawet Listkiewicz nie załatwi Polsce u Blattera miejsca na mundialu.