Patrzę, jak gola dla Arsenalu wbija Cesc Fabregas, i pamiętam, że Takesure Chinyama strzelił podobnego.
Czy to oznacza, że Stadion Wojska Polskiego to prawie Camp Nou? Zdecydowanie nie. Na wszystkich boiskach świata można znaleźć tysiące podobnych sytuacji, bo chociaż w piłce nożnej jest nieskończona ilość zagrań, to jednak niektóre się powtarzają. Z piłką jest trochę tak jak z grą na fortepianie. Niby nuty te same, ale Krystian Zimerman tylko jeden. Grają wszędzie, ale w filharmonii jedynie najlepsi.
Camp Nou jest więc filharmonią dla Messiego, a polskie stadiony wciąż bywają remizami dla chałturników. Raz na jakiś czas dobrze zagrać to prawie każdy potrafi. Problem w tym, żeby to robić raz na tydzień.
Wtedy może dla jakiejś polskiej gwiazdy Camp Nou czy Old Trafford staną się domem, Messi – kolegą, a ja przestanę wybrzydzać. Legia strzeliła dwie bramki, a powinna co najmniej sześć. Lech zdobył tylko jedną, a wydawało się, że z Odrą poradzi sobie z łatwością. Chinyama wrócił i chociaż nadal wykorzystuje jedną okazję na pięć, to jednak siła Legii wzrosła. Kiedy w Lechu formy nie mają Hernan Rengifo i Semir Stilic, słabiej gra cała drużyna. A w piątek w Warszawie Legia spotyka się właśnie z Lechem.
Komentarza wymaga sytuacja z meczu Lech – Odra. W drugiej połowie sędzia pokazał drugą żółtą kartkę Piotrowi Piechniakowi. Asystent stwierdził, że piłkarz Odry prowokował widownię, ale czy kara jest adekwatna do przewinienia? To piłkarze są obrzucani błotem przez kibiców, potulnie to znoszą, bo nie mają prawa zareagować. Przepis pozwalał sędziemu w takiej sytuacji wyrzucić piłkarza z boiska, ale Paweł Gil, jeden z najlepszych arbitrów w kraju, powinien wyważyć taką sytuację we własnym sumieniu.