[b]Franciszek Smuda jest już szóstym selekcjonerem, od którego dostaje pan powołanie. Kiedy Stefan Majewski nie wezwał pana na ostatnie mecze eliminacji, przeszła myśl, że to już koniec?[/b]
Nie liczę trenerów, bo ważniejszy jest chyba ten, który na mnie naprawdę stawiał, od tego, do którego trafiłem przypadkiem. Debiutowałem przecież u Janusza Wójcika, ale zagrałem u niego tylko w jednym spotkaniu. Kiedy nie dostałem powołania od Majewskiego, nie wiedziałem, jak mam się zachować; to był dziwny okres, byłem zawieszony w próżni. Zastanawiałem się, co o tym myśleć, czy oczekuje się ode mnie jakiejś deklaracji, czy po prostu mam dać sobie spokój. Po tak fatalnych meczach, jak ostatnie w naszym wykonaniu, zastanawiałem się też, czy ja tej drużynie jestem jeszcze w stanie coś dać. Później zobaczyłem w Internecie, że Franciszek Smuda chce mnie w reprezentacji i poczułem radość. Bez względu na to, czy jest się młodym, czy doświadczonym, miło poczuć, że ktoś w ciebie wierzy. A Smuda przecież zupełnie mnie nie znał, co jest jeszcze większą nobilitacją. O trenerze słyszałem tylko od kolegów – bo te dobre i wesołe wieści szybko się rozchodzą. Na pewno jest to człowiek, który potrafi zrobić dobrą atmosferę, a jego zespoły grają tak, jak sobie życzy.
[b]Dlaczego złotousty Żewłakow przetrwał tsunami, które wymiotło z kadry Artura Boruca, Jacka Krzynówka czy Mariusza Lewandowskiego?[/b]
Wierzę, że trener oceniał moje umiejętności, ale nie sądzę, że skreślił Boruca czy Lewandowskiego, tylko na dzisiaj wybrał inną grupę ludzi. Wspomniani piłkarze grają w swoich klubach, w kadrze odgrywali bardzo ważną rolę i nie sądzę, żeby Smuda przestał ich oglądać. Boruc przecież miał operację...
[b]Selekcjoner mówi wprost, że jest za gruby. [/b]