– Czy jesteśmy we właściwym kraju, z reguły jest tu słonecznie, co się dzieje? – żartował podczas konferencji prasowej Sebastian Vettel, zwracając się w stronę Fernando Alonso. – Musisz pojechać do mojego rodzinnego miasta, tam jest upał – odparł pochodzący z Oviedo faworyt lokalnej publiczności.
To za jego sprawą dojazd na tor przed niedzielnym wyścigiem może trwać nawet kilka godzin. Już w czwartek, mimo że nic się nie działo, na głównej trybunie siedzieli kibice skandujący nazwisko swojego idola za każdym razem, kiedy dostrzegli poruszenie w garażu Ferrari.
– Wolałbym, żeby było cieplej o jakieś 15 stopni – mówił wczoraj Robert Kubica, którego renault słabo spisuje się w niskich temperaturach. Poprzednie wyścigi pokazały, że Polak doskonale wykorzystuje kaprysy pogody, zatem deszczowe niespodzianki będą mile widziane.
Z opadów ucieszą się także kibice – na suchej nawierzchni wyścigi na hiszpańskim torze są nudne i ciągną się niczym budowa barcelońskiej katedry Sagrada Familia. Jednak w czasie wyścigu ostatni raz padało tutaj 14 lat temu, kiedy wspaniałe zwycięstwo odniósł Michael Schumacher. Niemcowi nie przeszkadzał nawet fakt, że w jego ferrari przez ponad połowę wyścigu silnik pracował na dziewięciu cylindrach. Teraz były siedmiokrotny mistrz świata ma bardzo mizerne szanse na powtórkę tego sukcesu. Jego powrót do ścigania po trzech latach przerwy skłania do zastanowienia nad znaczeniem wcześniejszych triumfów Niemca. “Schumi” z kretesem przegrywa rywalizację z partnerującym mu w Mercedesie Nico Rosbergiem, który ma na koncie cztery razy więcej punktów i w klasyfikacji ustępuje tylko broniącemu mistrzowskiego tytułu Jensonowi Buttonowi.
Staremu lisowi pomóc mają liczne poprawki wprowadzone przed Grand Prix Hiszpanii przez zespół Mercedesa. Zwiększony rozstaw osi, inny rozkład masy i całkowicie nowa pokrywa silnika to tylko niektóre nowinki w srebrnych samochodach. Konkurencja jednak nie zamierza siedzieć z założonymi rękami.