-Liczyłem, że skończę tę walkę najpóźniej po 2-3 minutach. Gdy zobaczyłem, że zaczyna się druga runda, nie wierzyłem własnym oczom - mówił po ogłoszeniu werdyktu Pudzianowski, który przyznał szczerze, że w MMA wciąż jest żółtodziobem.
„Pudzian" to dziś nie tylko światowej klasy strongman, który siłą swych monstrualnych mięśni przeciąga samoloty, ale też czołowy w Polsce celebryta. Występował w „Tańcu z gwiazdami" i pokazał, że ma nie tylko dystans do siebie, ale ciężko pracując potrafi robić postępy w dziedzinie, która nie jest stworzona dla niego.
Sporty walki to dla „Pudziana" coś więcej niż taniec, zawsze były jego pasją, ale robił co innego zanim postanowił udowodnić, że bić się według określonych reguł też potrafi.
Pierwszego przeciwnika, Marcina Najmana zmiótł z ringu na warszawskim Torwarze w 44 sekundy kilkoma kopami i solidnymi ciosami bitymi z góry, jak na wiejskim weselu. W Katowicach pobił jeszcze jeden rekord. Zapełnił „Spodek", co do tej pory udawało się tylko siatkarzom i wytrzymał pełne dwie rundy walki z doświadczonym, choć nie najwyższej klasy rywalem. A przecież mówiono, że jeśli nie zmusi rywala do poddania na początku pojedynku, to nie wytrzyma go kondycyjnie.
I przyznał, już po walce, że miał chwile zwątpienia, gdy dopadł go kryzys. - Wtedy pomyślałem o rodzicach, którzy zawsze byli ze mną, choć nie popierali tego co robię. To mi pomogło, tak samo jak krzyk kibiców: Pudzian, dawaj! I Pudzian dał im to po co przyszli: zwycięstwo. Ale wie, że w MMA wielkim mistrzem jeszcze nie jest. Obiecuje więc, że będzie pracował tak ciężko, jak to tylko możliwe, by dostać się na szczyt, bo kocha takie wyzwania.