Na trudnym etapie z czterema historycznymi przełęczami, pokonywanymi jednego dnia pierwszy raz od stu lat, w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej ani drgnęło.
Trzeci pirenejski etap wyścigu był jednak ciekawy z uwagi na akcje weteranów peletonu. W jego początkowej fazie przez moment w głównej roli wystąpił Sylwester Szmyd. W dobrym towarzystwie. Jedyny Polak w peletonie Tour de France znalazł się w 14-osobowej ucieczce, m.in. z Lance’em Armstrongiem, Aleksandrem Winokurowem, Carlosem Sastre. Razem wspinali się na pierwszą górską premię – Col de Peyresourde (1569 m n.p.m.) na 11. kilometrze.
Szmyd, który dyktował tempo tej ucieczki, holując kolegę z ekipy Liquigas Romana Kreuzigera, wygrał premię bardzo łatwo przed liderem klasyfikacji górskiej Francuzem Anthonym Charteau.
Potem jednak Polak odpadł z grupy czołowej. Natomiast inni uciekający wcale nie zamierzali rezygnować. Najbardziej na sukcesie zależało Armstrongowi. Siedmiokrotny zwycięzca Wielkiej Pętli już na pierwszym etapie w Alpach stracił szanse na zwycięstwo w wyścigu, ale bardzo chciał zostać bohaterem dnia.
Od początku do końca etapu jechał w czołówce, punktował na każdej z czterech premii górskich. Próbował samotnego ataku na podjeździe pod słynny Tourmalet, najwyżej położony punkt na trasie wyścigu (2115 m n.p.m.), ale został doścignięty przez grupkę rywali.