[b]Rz: Kiedy uwierzyła pani, że wygra?[/b]
[b]Maja Włoszczowska:[/b] Chyba na ostatnim zjeździe. Ten sport ma to do siebie, że nie można się cieszyć zbyt wcześnie. Uderzysz o skałkę, jakąś gałąź, drzewko lub poślizgniesz się na kamieniu i pewny medal ucieknie. Bywa też, że nagle odetnie ci prąd i rywalki odjadą. Tu też miałam chwile zwątpienia, gdy złapały mnie skurcze i miałam wątpliwości, czy wytrwam do mety.
[b]Kogo się pani najbardziej obawiała?[/b]
Na pewno Rosjanki Iriiny Kalentiewej, Niemki Sabiny Spitz, która miała jednak problemy ze sprzętem, i Kanadyjki Catherine Pendrel, która upadła w końcówce i pogrzebała szanse na medal.
[b]A pani już wyrzuciła z pamięci ten koszmarny wypadek, który wydarzył się rok temu w Canberze?[/b]