Wcześniej, po meczu z Australią w Krakowie, napili się Maciej Iwański ze Sławomirem Peszką i też dowiedzieliśmy się o tym po pewnym czasie. Dwa lata temu we Lwowie piłkarze również przyjęli coś niecoś do organizmu, jednak sprawa stała się głośna od razu, ponieważ Boruca zawiódł instynkt samozachowawczy.

Spójrzmy prawdzie w oczy: zjawisko picia wśród futbolistów ma wieloletnie tradycje, przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Piłkarze są w większości dorosłymi ludźmi, mają swój większy lub mniejszy rozum i jeśli któryś z nich będzie chciał się napić, zrobi to, choćby go pilnował cały sztab trenerski, który zresztą też za kołnierz nie wylewa.

Przykładów jest wiele, każdy klub i każde miasto mają swój wkład w historię polskiego picia futbolowego. Tak się jednak składa, że im lepszy piłkarz, tym bardziej wyrafinowane formy spożycia. Na mojej liście dokonań na tym polu pierwsze miejsce zajmują piłkarze reprezentacji Polski, wracający pod koniec lat 50. pociągiem z meczu we Francji. Znając skłonności kilku z nich, trenerzy patrzyli im na ręce. Ale chłopaki dogadali się z bagażowym, który schował parę butelek wódki w toaletowej spłuczce. Kiedy podano na obiad zupę pomidorową, wystarczyło ukradkiem wlać na talerze zawartość butelki. Jeden z graczy nie lubił pomidorówki, ale zachęcany przez kolegów zjadł wszystko i jeszcze wylizał talerz. Doszło nawet do tego, że wszyscy poprosili o dolewkę a potem nie byli w stanie o własnych siłach opuścić wagonu. Ernest Pol noc poprzedzającą mecz Górnika z Legią spędził w zaspie. Rano wsadzono go do wanny z gorącą wodą, po południu strzelił trzy bramki, a dziś jest patronem stadionu w Zabrzu.

Tak sobie myślę, że te wszystkie sensacyjki o piciu dzisiejszych reprezentantów to jest jedna wielka ściema mająca odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów z kadrą, której jeszcze nie widać, mimo że Franciszek Smuda sprawdził w ciągu roku 53 zawodników. Prawie pięć jedenastek, a nie ma jednej dobrej. A swoją drogą, gdybym ja tak grał jak oni, to też bym pił.