Nie jestem pewien. Tym razem Lato wyszedł na boisko bez rozeznania o sile przeciwnika i nie udało się. W pierwszej turze otrzymał dziesięć głosów. W dogrywce dwa - swój i Węgrów, o co, jak sądzę, poprosił ich Michał Listkiewicz. Jak na prezesa związku współorganizującego mistrzostwa Europy to wstydliwa porażka. Ale Grzegorz Lato jest tu nie tyle winowajcą, co ofiarą.
PZPN miał kilka miesięcy na przeprowadzenie kampanii wyborczej swojego prezesa w Europie. Powinien stworzyć koalicję, dogadać się, obiecać poparcie komuś innemu, w zamian za głosy dla swojego kandydata. Normalna rzecz. Od takich zabiegów jest sekretarz generalny Zdzisław Kręcina, wiceprezes do spraw zagranicznych Adam Olkowicz, Andrzej Placzyński z mającej kontakty w całej Europie firmy SportFive, z którą PZPN podpisał wieloletnią umowę.
Wszyscy przegrali, a Lato porażkę firmował swoją twarzą. Cała ta historia świadczy o małostkowości ludzi z PZPN. Zamiast we wspólnej sprawie zewrzeć szyki, obecne władze postanowiły nie pierwszy raz pokazać, że zerwały z przeszłością i dają sobie radę same, bo są od poprzedników lepsze.