Finał był taki, na jaki oczekiwał niemal cały biało-czerwony stadion Marketa. Pod taśmą polski mistrz świata, polski wicemistrz świata oraz dwaj byli mistrzowie z USA i Australii: Hancock i Jason Crump.
Ten wyścig trzeba było oglądać na stojąco. Starty były dwa. Najpierw na pierwszym wirażu upadł Crump, więc zarządzono powtórkę, bez wykluczeń. Gdy taśma poszła w górę po raz drugi, najszybsi byli Hancock i Hampel, Gollob też atakował, ale z drugiej linii. Obaj musieli się pogodzić z faktem, że na 41-letniego Amerykanina tym razem nie było silnych, chociaż Hampel był bardzo blisko i pewnie wygrałby, gdyby wyścig miał pięć okrążeń.
Crump skończył turniej na czwartym miejscu, ale chyba Australijczyk powoli wraca do formy sprzed lat. Forma jednak kaprysi.
Do jazdy Golloba i Hampela nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Jeśli Amerykanin był w sobotę profesorem żużla, to oni na pewno zostali cenionymi docentami. Efektownie zdobywali punkty Grand Prix, ich wyścigi podrywały kibiców na nogi. Pozostała polska dwójka: Janusz Kołodziej i Rune Holta, nie zaprzyjaźniła się z Marketą. Kołodziej zdobył tylko jeden punkt, Holta siedem (wygrał dwa ostatnie wyścigi rundy zasadniczej, jeden z Hampelem), ale zryw przyszedł za późno, by awansować do półfinału.
Hancock oświadczył po turnieju: – Znów odnalazłem w sobie miłość do żużla. Czuję się wspaniale. Bywało równie pięknie, kiedy zdobywałem tytuł w 1997 roku, ale może właśnie teraz jeżdżę najlepiej w karierze.