Przy Mayweatherze, który zarabia ponad 20 mln dolarów za jedną walkę (więcej niż największe gwiazdy Hollywood za jeden film), nieudacznikiem był syn Joe Fraziera, Marvis, choć przegrał tylko dwie walki, z Larrym Holmesem i Mike'em Tysonem.
Być może, gdyby nie wygórowane ambicje ojca, kariera Marvisa potoczyłaby się lepiej. Był przecież bardzo zdolnym amatorem. Wygrywał z przyszłymi czempionami wagi ciężkiej, Time Whiterspoonem i Jimem „Bonecrusherem" Smithem. Był najlepszym juniorem w USA, zdobył mistrzostwo świata w tej kategorii wiekowej. Początkowo na zawodowych ringach też nie miał sobie równych, ale pojedynki z Holmesem i Tysonem zakończyły się dla niego fatalnie. Został znokautowany już w pierwszej rundzie, a wściekły w narożniku ojciec nie mógł zrozumieć, co się dzieje.
Syn nie miał takiej twardej szczęki jak ojciec. To jego walki, szczególnie te z Muhammadem Alim, przeszły do historii. W ostatniej – w Manili – omal się nie pozabijali, ale nieżyjący już trener Eddie Futch w w porę poddał Fraziera i nie dopuścił go do ostatniej rundy. Szkoda, że „Dymiący Joe" nie potrafił się równie skutecznie zatroszczyć o syna. Ten na szczęście dał sobie radę poza ringiem i znalazł dobrą pracę w Ministerstwie Więziennictwa.
Zupełnie inaczej potoczyło się bokserskie życie Cory'ego Spinksa, syna innego mistrza wagi ciężkiej Leona. Nie zdobył wprawdzie złotego medalu olimpijskiego jak ojciec i wujek Michael (Montreal 1976 r.), ale podobnie jak oni został zawodowym mistrzem świata, tyle że w półśredniej i junior średniej.
Ojciec Leon mógł być bogatym człowiekiem, ale gdy w siódmej zawodowej walce pokonał Muhammada Alego, woda sodowa uderzyła mu do głowy. To, co zarobił, przehulał. Tytuł mistrza stracił w rewanżu z Alim i nigdy go nie odzyskał. Wujek Michael dwukrotnie pokonał Holmesa, ale Tyson zniszczył go w 90 sekund. Po tej klęsce nie wrócił na ring. Cory takiej traumy nie ma i, choć też przegrywał przed czasem, wciąż walczy, wierząc, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.