Jeśli wygrają faworyci, Serbki i Włoszki, to w niedzielnym finale dojdzie do rewanżu za Luksemburg (2007). Wtedy lepsze były Włoszki, które triumfowały też w mistrzostwach rozgrywanych dwa lata temu w Polsce. Ale skazywane na porażki Niemki i Turczynki z całą pewnością zrobią wszystko, by faworyzowanym rywalkom pokrzyżować plany.
O tym, co potrafią Turczynki, przekonały się już Rosjanki, aktualne mistrzynie świata, które w ćwierćfinale nie wygrały z nimi nawet seta. Żeńska siatkówka nad Bosforem od lat cieszy się ogromną popularnością. W 2003 roku Turczynki dopiero w finale przegrały z Polkami, prowadzonymi wtedy przez Andrzeja Niemczyka. Teraz marzy im się podobny sukces, ale Serbki to wyjątkowo silny przeciwnik.
Jovana Brakocević (196 cm), Jelena Nikolić (194 cm) i Milena Rasić (193 cm) umieją nie tylko mocno zbijać, ale też skutecznie blokować, o czym boleśnie przekonały się nasze siatkarki. W znakomitej formie na tych mistrzostwach jest środkowa Rasić, a prawdziwą liderką – najwyższa w serbskim zespole Brakocević. Jeśli Turczynki nie odrzucą Serbek od siatki mocną zagrywką, to szanse na wygraną mieć będą niewielkie.
Podobnie Niemki w starciu z Włoszkami, które mają szansę na trzeci z rzędu tytuł mistrzyń Europy. Drużyna Massimo Barboliniego jak zawsze imponuje znakomitym przygotowaniem taktycznym i konsekwencją w grze. Do tego ma Simonę Gioli, która swoim żelaznym blokiem potrafi zniechęcić najlepsze atakujące. A sama, atakując z obiegnięcia, z jednej nogi, jest bardzo trudna do zatrzymania.
Niemki po powrocie Angeliny Gruen są jednak innym zespołem. Małgorzata Kożuch ma teraz mocne wsparcie, nie musi tyle atakować, co zwykle. Do tego dochodzi znakomita środkowa Christiane Fuerst, gwiazda tureckiej ligi. Niemki w fazie grupowej pokonały Serbki, zmuszając je do gry w barażach. To najlepiej świadczy o ich możliwościach.