Ja też. Z bardzo dobrymi Niemcami szło nieźle, z równie dobrymi Włochami – tylko przez pół godziny. Wojciech Szczęsny popełnił błąd, który ma prawo zdarzyć się młodemu bramkarzowi, ale to nie on przegrał mecz. Agresywny przeciwnik, w dodatku umiejętnie faulujący i złośliwy, sprowadził nas na ziemię. Wiadomo, że do umiejętności piłkarskich Włosi dodają właśnie takie cechy, dobrze na tym od dziesięcioleci wychodzą i pod tym względem pewnie nigdy im nie dorównamy. Niestety, pod względem techniki i umiejętności wychodzenia na czyste pozycje po kilku podaniach – także nie.

Dlatego poza pierwszą połową, w której Polacy grali składnie i szybko, a Włosi, trochę zaskoczeni, tylko się przyglądali, w dalszej części meczu reprezentacja Polski znalazła się w roli widzów.

Co dalej? Nowych zawodników już raczej nie będzie. Trzeba tak pokierować tymi, których Franciszek Smuda wybrał, żeby grali znacznie lepiej niż z Włochami, i to jest możliwe.

Gorzej, że mecz odbywał się w niemiłej atmosferze. Stadion we Wrocławiu pod względem organizacyjnym jeszcze nie jest przygotowany na takie wieczory. Publiczność, zresztą niedzielna, niepotrafiąca zorganizować dopingu (to, niestety, staje się ostatnio regułą na meczach reprezentacji), domagała się powrotu orła na koszulkę i mówiła chórem, co myśli o PZPN. Zawsze kiedy kibice zaczynali wylewać swe żale, włączał się spiker, aby ich zagłuszyć. W ten sposób PZPN nie ułoży sobie stosunków z kibicami, a cierpieć będzie reprezentacja.