Stawiając na zwycięstwo 39-letniego Francuza, można zostać milionerem, jednak prawdopodobieństwo sukcesu jest zbliżone do zera. W ESPRIT Arena w Duesseldorfie 50 tysięcy ludzi będzie czekać, kiedy 17 cm niższy i cztery lata starszy Mormeck padnie pod ciosem młodszego z braci Kliczków, mistrza świata prestiżowych organizacji WBA, IBF, WBO oraz mniej znaczącej – IBO.
Władymir z 56 wygranych walk 49 rozstrzygnął przed czasem. Jeśli znokautuje Francuza, będzie mógł świętować jubileusz, ale podobnie jak starszy brat Witalij zawsze powtarza: nokaut przychodzi sam, nie ma sensu go na siłę szukać.
Jean Marc Mormeck wraca na ring po dwuletniej przerwie, bo Kliczkom się nie odmawia. Dzięki tej walce stan konta Francuza istotnie się powiększy, co zapewne złagodzi mu gorycz porażki.
Władymir i jego amerykański trener Emanuel Steward chwalą Mormecka. Twierdzą, że będzie trudnym rywalem. Steward to mistrz marketingowych wypowiedzi. Mówi nawet, że różnica wzrostu będzie działała na korzyść Mormecka, gdyż będzie trudny do trafienia, ale chyba sam się z tego śmieje.
Urodzony na Gwadelupie Mormeck – były mistrz świata kategorii junior ciężkiej – najlepsze lata ma już za sobą. Kiedy wygrywał dwukrotnie z Virgilem Hillem czy toczył pamiętne boje z O'Neilem Bellem, był wielki. Później przegrał przed czasem z Davidem Haye'em (ale miał go na deskach w czwartej rundzie) i zrobił sobie pierwszy, dwuletni urlop. Wrócił, ale już do wagi ciężkiej, by odcinać kupony od dawnej sławy.