Jego główną zaletą, poza atrakcyjnymi nagrodami, jest to, że zwycięzca zapraszany jest do udziału w odbywającym się w lipcu superturnieju w Dortmundzie. Do tego typu turniejów kołowych ciężko się dostać. Przykładem jest Radek Wojtaszek, dziś 34. na świecie, który przez moment był w pierwszej dwudziestce, ale jakoś nie może się dostać do tych turniejów. Gra w nich zwykle dziesięciu zawodników, a organizatorzy chcą mieć najgłośniejsze nazwiska, więc często zapraszają te same osoby, czyli Ananda, Kramnika i podobnych asów. Aerofłot jest więc przepustką do tego elitarnego turnieju. Dlatego ma taką renomę, jest magnesem przyciągającym wielu dobrych zawodników. W tym roku w stawce było m.in. trzech arcymistrzów z pierwszej dwudziestki rankingowej: Rosjanie Jewgienij Tomaszewski i Jan Niepomniaszczyj oraz Włoch Caruana.
Ale to pan okazał się najlepszy. Po raz pierwszy Polak wygrał wielki turniej w stolicy światowych szachów – Moskwie. Tym wynikiem dołączył pan do najlepszego polskiego szachisty w historii Akiby Rubinsteina, który w 1909 roku wygrał w Rosji równie silny turniej w Sankt Petersburgu. Niektórzy porównywali też to zdobycie Moskwy do triumfu Władysława Kozakiewicza na igrzyskach w 1980 roku.
Gestu nie pokazywałem. Ale w hotelu Kosmos, gdzie rozgrywano turniej, emocji było mnóstwo. Dla mnie bardzo istotna była wygrana partia z 20-letnią gwiazdą światowych szachów Caruaną. Gdy z nim grałem, był siódmy na świecie w tzw. rankingu na żywo. Na liście marcowej też awansował na siódme miejsce. Ja miałem w Moskwie 19. numer startowy. Nie jest to niby daleko, ale też ciężko wygrać z takiej pozycji. Z Caruaną spotkałem się w 7. rundzie, ale dzień wcześniej grałem z rodakiem mistrza świata Viswanathana Ananda, drugim szachistą Indii arcymistrzem Krishanem Sashikiranem i – nie będę ukrywał – partię powinienem przegrać. Sytuacja była totalnie beznadziejna i losy turnieju Aerofłotu i potem mistrzostw Polski byłyby zupełnie inne, gdyby Sashikiran swoją przewagę wykorzystał. Na moje szczęście rywal nie dość, że tego nie zrobił, to jeszcze tę partię przegrał, bo trudno powiedzieć, że ja ją wygrałem. Po sześciu rundach byłem na niezłej pozycji, ale raczej bez widoków na zwycięstwo. Bartosz Soćko, który także grał w Moskwie, powiedział mi wtedy, że jeżeli już mam takie szczęście, to nie wypada nie wygrać turnieju. Musiałem go posłuchać.
Jakie nagrody otrzymał pan za zwycięstwa w Moskwie i w Warszawie?
Formalnie pierwsza nagroda w turnieju Aerofłotu to 20 tysięcy euro, ale obowiązywało tzw. dzielenie metodą Horta i ostatecznie za pierwsze miejsce mam dostać nieco ponad 16 tysięcy euro. Pół nagrody dla zwycięzcy jest gwarantowane, a drugie pół wrzuca się do wspólnej puli, którą dzieli się potem przez liczbę zawodników. Ta druga część jest taka sama dla każdego. W mistrzostwach Polski wygrałem 20 tysięcy złotych i po odliczeniu podatku otrzymałem 18 tysięcy.
Czuje się pan zawodowym szachistą?