Ten wyścig pokazuje, że nie trzeba wielkich gór, by zapewnić wielkie przeżycia. Wystarczą wystawione na kaprysy pogody płaskie tereny północnej Francji i wspomniane granitowe ścieżki, a raczej kocie łby.
Kibice myślą zwykle, że „Piekło północy" to nazwa oddająca okrutne warunki jazdy, ale ci, którzy ją wymyślili, chcieli raczej zapisać w pamięci zacierające się ślady, jakie w okolicy zostawiła I wojna światowa.
Paryż – Roubaix nie jest jedynym wyścigiem, który przebiega po kamiennym bruku, ale jego ścieżki mają wyjątkową sławę. Są trochę jak odcinki specjalne rajdu samochodowego. W tym roku jest ich 27, liczą razem 51,5 km. Każdy odcinek ma swój numer (im bliżej mety, tym niższy) i każdy ma wskaźnik trudności wyznaczony w pięciogwiazdkowej skali. Pięć gwiazdek (ekstremalnie trudna trasa) przyznano w tym roku czterem odcinkom: Aulnoy-lez-Valenciennes – Famars (po 142 km, długość 2600 m), Trouée d'Arenberg (po 172 km, 2400 m), Mons-en-Pévele (po 208,5 km, 3000 m) i Le Carrefour de l'Arbre (po 240,5 km, 2100 m).
To tam rozstrzygają się losy wyścigu. Trouée d'Arenberg (nr 16) to miejsce, gdzie liderzy zazwyczaj odjeżdżają od peletonu. Mons-en-Pévele (nr 10) jest odcinkiem z dwoma zakrętami po 90 stopni, na których upadki są regułą. Na Carrefour de l'Arbre (nr 4) przeważnie już widać zwycięzcę.
O zabytkowy bruk trzeba dbać, Francuzi o tym nie zapominają. Od lat istnieje Towarzystwo Przyjaciół Wyścigu Paryż – Roubaix, którego celem jest konserwacja i naprawa sławnej kostki. Pracują przy tym głównie uczniowie okolicznych szkół ogrodniczych. Ta dbałość ma także znaczenie dla bezpieczeństwa kolarzy – na luźnym bruku znacznie łatwiej o wywrotkę.