W zeszłym roku zasłużony i utytułowany zespół Williams zaliczył swój najgorszy sezon od 33 lat. Brytyjska ekipa zdobyła zaledwie pięć punktów i w klasyfikacji konstruktorów wyprzedziła tylko tercet nowicjuszy, startujących w F1 dopiero drugi rok.
Początek sezonu 2012 nie mógł jednak być lepszy: triumf Pastora Maldonado w Grand Prix Hiszpanii nie tylko przypomniał światu o zespole, który pod względem zdobytych tytułów mistrzowskich ustępuje tylko ekipie Ferrari, ale też powinien podreperować stan konta Williamsa.
Śmiało można stwierdzić, że Frank Williams powinien być bardzo wdzięczny kierowcy z Wenezueli. Od kilku lat światowy kryzys gospodarczy odciska swoje piętno na finansach zespołów F1. Po pierwszej fali załamania ekonomicznego z elitarnego wyścigowego świata zrejterowały tak duże firmy, jak BMW, Toyota czy Honda. Przy rocznych budżetach przekraczających 100 milionów euro przetrwanie w Formule 1 stało się nagle ogromnym wyzwaniem – także dla tak zasłużonych dla sportu ekip, jaką bez wątpienia jest Williams.
Właściciel zespołu Frank Williams niegdyś słynął z nieugiętej postawy – kiedy pod koniec lat 80. firma Honda, producent najlepszych wówczas silników, zażądała powierzenia jednego z foteli japońskiemu kierowcy Satoru Nakajimie, dumny Anglik odrzucił ofertę i stracił kontrakt na dostawę jednostek napędowych. Szybko dogadał się z Renault i z nowym partnerem stworzył duet, który w pierwszej połowie lat 90. był praktycznie niepokonany.
Czasy się jednak zmieniły i Williams nie jest już taki hardy jak dawniej. W ostatnich latach stracił kilku ważnych sponsorów, zatem w obliczu poważnych tarapatów finansowych nie wahał się przed przyjęciem w szeregi zespołu kierowcy, który wniósł za sobą gigantyczne wsparcie finansowe.