Gdy przed igrzyskami w Atenach (2004) Otylia Jędrzejczak dostawała kilka tysięcy złotych miesięcznie od producenta markowych soczewek kontaktowych Bausch & Lomb, traktowane to było jak ewenement. Nasza pływaczka wystąpiła też w kilku reklamach, między innymi maślanki i leku łagodzącego bóle menstruacyjne. Po igrzyskach, z których przywiozła trzy medale, stała się celebrytką.
Minęło osiem lat i dziś trudno znaleźć olimpijczyka z szansą na medal, który nie miałby umowy ze sponsorem. Narzekania, że polskiemu sportowi brakuje pieniędzy, od dawna są już nieaktualne, igrzyska to sprawa prestiżowa także dla rządu.
Cztery lata temu powstał Klub Londyn - specjalnie stworzony program z wydzielonym budżetem dla najlepszych, traktowanych przez Ministerstwo Sportu na wyjątkowych zasadach.
20 tysięcy za niszę
- Sportowiec nawet bez prywatnego sponsora może normalnie przygotować się do igrzysk. Ministerstwo stworzyło dobre warunki, chociaż oczywiście niektórzy potrzebują więcej. Środki z reklam dają naszym zawodnikom luz, bo medal zdobywa się nie tylko dzięki formie fizycznej, ale też psychicznej. Jak ktoś ma rodzinę, dzieci, chce mieć spokojną przyszłość. Pieniądze od sponsorów pomagają mu się skupić tylko na sporcie - mówi „Rz" Adam Krzesiński, sekretarz generalny PKOl.
Są one duże, ale nie rzucają na kolana, jak to było choćby w przypadku niektórych polskich piłkarzy przed mistrzostwami Europy. Robert Lewandowski jest twarzą Gillette, Nike i Coca-Coli. Szacuje się, że za każdy z kontraktów otrzymał około półtora miliona złotych. Olimpijczyka można mieć nawet za 20- 30 tysięcy, gdy dyscyplina jest niszowa, niemedialna i rzadko przebija się do świadomości kibica poza igrzyskami.