Paweł Wilkowicz z Londynu
Z talentem do biegania się urodził, baronem i lordem jest z nadania, a królem może być z wyboru. Królem sportu, jeśli mu się uda długi marsz najpierw do fotela szefa światowej lekkoatletyki, a potem szefa Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W długich marszach się sprawdza, choć gdy jeszcze nosił krótkie spodenki, jego królestwem były wyścigi na dwa i cztery okrążenia stadionu. Ale potem niemal natychmiast przeskoczył ze spodenek w garnitury, z szatni do gabinetów. Sukcesy same go szukają, tytuły też, a kolejne miliony funtów kłaniają mu się na ulicy. A on jest po prostu Sebem. Przyjacielem możnych i wysoko urodzonych, ale i tych poniżej, wszystkich, którzy mu pomogą w drodze do celu. Był legendą lat 80., pierwszym średniodystansowcem z olimpijskim złotem na 1500 m w dwóch kolejnych igrzyskach (Moskwa 1980 i Los Angeles1984).
Potem politykiem rządzącej Partii Konserwatywnej w Izbie Gmin, a po przegranych wyborach szefem gabinetu lidera opozycji Williama Hague'a. Biznesmenem, który zasiadał w zarządzie firmy Nike, właścicielem sieci salonów fitness, członkiem londyńskiego East India Club dla bogatych z wyższych sfer.
W końcu - sportowym działaczem, po imieniu ze wszystkimi Samaranchami i Blatterami tego świata. Wiceprezesem lekkoatletycznej IAAF, przez pewien czas przewodniczącym Komisji Etyki FIFA (to taki wdzięczny oksymoron) i od ośmiu lat dowódcą operacji Londyn 2012. Najpierw szefem londyńskiej kandydatury, a od 2005, po wielkiej mowie na kongresie MKOl w Singapurze i czwartej rundzie głosowania, w której Londyn niespodziewanie pokonał Paryż - szefem komitetu organizacyjnego. Nadzorującym wydawanie 9 miliardów funtów na przygotowania, koordynującym pracę 200 tysięcy ludzi. Liderem największej brytyjskiej mobilizacji sił od czasu drugiej wojny światowej.
W ostatnich miesiącach przed igrzyskami i podczas nich jest właściwie szefem sztabu wojennego, bo to biuro Coe na 23. piętrze biurowca w Canary Wharf, z widokiem na Park Olimpijski, jest ostrzeliwane od rana do nocy problemami, skargami i zażaleniami. W różnych sprawach, wielkich i małych: dlaczego tak trudno było wylosować bilet na najbardziej oblegane konkurencje, dlaczego te bilety sprzedają firmy z Niemiec i Ameryki, a nie tylko nasze swojskie, dlaczego moja linia metra stanęła, dlaczego ja, taksówkarz, nie mogę jechać olimpijskim pasem, dlaczego zupa w wiosce olimpijskiej była za zimna, gdy kanadyjskie koszykarki wróciły z treningu, dlaczego żołnierze zainstalowali się na dachu mojego bloku i poco jest ich aż tylu, dlaczego znowu zaczyna padać.