Jego Skuteczna Mość Sebastian Coe

Sebastian Coe. Torys, dandys, baron, lord: kolekcjonuje zwycięstwa i zaszczyty. Wygrał dla Londynu igrzyska, a potem został ich panem

Publikacja: 27.07.2012 19:57

Jego Skuteczna Mość Sebastian Coe

Foto: ROL

Paweł Wilkowicz z Londynu

Z talentem do biegania się urodził, baronem i lordem jest z nadania, a królem może być z wyboru. Królem sportu, jeśli mu się uda długi marsz najpierw do fotela szefa światowej lekkoatletyki, a potem szefa Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W długich marszach się sprawdza, choć gdy jeszcze nosił krótkie spodenki, jego królestwem były wyścigi na dwa i cztery okrążenia stadionu. Ale potem niemal natychmiast przeskoczył ze spodenek w garnitury, z szatni do gabinetów.  Sukcesy same go szukają, tytuły też, a kolejne miliony funtów kłaniają mu się na ulicy. A on jest po prostu Sebem. Przyjacielem możnych i wysoko urodzonych, ale i tych poniżej, wszystkich, którzy mu pomogą w drodze do celu. Był legendą lat 80., pierwszym średniodystansowcem z olimpijskim złotem na 1500 m w dwóch kolejnych igrzyskach (Moskwa 1980 i Los Angeles1984).

Potem politykiem rządzącej Partii Konserwatywnej w Izbie Gmin, a po przegranych wyborach szefem gabinetu lidera opozycji Williama Hague'a. Biznesmenem, który zasiadał w zarządzie firmy Nike, właścicielem sieci salonów fitness, członkiem londyńskiego East India Club dla bogatych z wyższych sfer.

W końcu - sportowym działaczem, po imieniu ze wszystkimi Samaranchami i Blatterami tego świata. Wiceprezesem lekkoatletycznej IAAF, przez pewien czas przewodniczącym Komisji Etyki FIFA (to taki wdzięczny oksymoron) i od ośmiu lat dowódcą operacji Londyn 2012. Najpierw szefem londyńskiej kandydatury, a od 2005, po wielkiej mowie na kongresie MKOl w Singapurze i czwartej rundzie głosowania, w której Londyn niespodziewanie pokonał Paryż - szefem komitetu organizacyjnego. Nadzorującym wydawanie 9 miliardów funtów na przygotowania, koordynującym pracę 200 tysięcy ludzi. Liderem największej brytyjskiej mobilizacji sił od czasu drugiej wojny światowej.

W ostatnich miesiącach przed igrzyskami i podczas nich jest właściwie szefem sztabu wojennego, bo to biuro Coe na 23. piętrze biurowca w Canary Wharf, z widokiem na Park Olimpijski, jest ostrzeliwane od rana do nocy problemami, skargami i zażaleniami. W różnych sprawach, wielkich i małych: dlaczego tak trudno było wylosować bilet na najbardziej oblegane konkurencje, dlaczego te bilety sprzedają firmy z Niemiec i Ameryki, a nie tylko nasze swojskie, dlaczego moja linia metra stanęła, dlaczego ja, taksówkarz, nie mogę jechać olimpijskim pasem, dlaczego zupa w wiosce olimpijskiej była za zimna, gdy kanadyjskie koszykarki wróciły z treningu, dlaczego żołnierze zainstalowali się na dachu mojego bloku i  poco jest ich aż tylu, dlaczego znowu zaczyna padać.

I tak dalej. Od problemów z firmą ochroniarską, która nie wypełniła kontraktu i trzeba było jej pracowników zastąpić żołnierzami, przez protest taksówkarzy, aż po nerwowe czekanie, które oczko w sieci londyńskiego transportu pęknie. Bo któreś pęknie na pewno, pękają regularnie, lord Seb sam to wie, bo też jeździ do pracy pociągiem i metrem. A zostaje jeszcze najważniejsza kwestia: bezpieczeństwa miasta, na które zamachowcy-samobójcy uderzyli w 2005 roku dzień po przyznaniu igrzysk, zabijając52 osoby.

Winda do nieba

Londyn 2012 to największy projekt jego życia i najbardziej ryzykowny zakład z losem. Jeśli igrzyska będą sukcesem, lord Coe wsiądzie do kolejnej windy w górę kariery i sky is the limit: organizator zimowych igrzysk w Salt Lake City Mitt Romney dziś walczy o prezydenturę USA. Ale jeśli coś pójdzie nie tak, Coe będzie musiał dać porażce swoją twarz. A to w świecie brytyjskich tabloidów może oznaczać plamę do wywabiania przez lata. Z tym nawet zawsze uśmiechnięty Seb może mieć problemy, choć ma jeszcze z czasów biegania wielu przyjaciół w mediach, a do tego jest uzbrojony w poczucie humoru i talent do bon motów. Dwa razy zagrał siebie w komediowym serialu „Twenty Twelve", parodiującym przygotowania Londynu do igrzysk. Albo niekoniecznie tylko parodiującym, bo w jednym z odcinków kierowca olimpijskiego autobusu gubi drogę, nie potrafiąc skorzystać z GPS. Czyli dokładnie tak jak ten, który niedawno wiózł olimpijczyków z lotniska do wioski i błądził po ulicach przez cztery godziny.

Seb, jedenastokrotny rekordzista świata, do porażek nie przywykł. A jeśli już się zdarzały, na bieżni i w życiu, to wracał mocniejszy. Tak było w igrzyskach 1980 roku, gdy przegrał złoto na 800 m ze swoim wielkim rywalem Steve'em Ovettem, i usłyszał jak ojciec trener Peter Coe mówi dziennikarzom: „Pierwszy jest pierwszy, drugi jest nigdzie". Kilka dni później wygrał na 1500m.

Widzieliście, jaki on ma dom?

W polityce postawił na złego konia: Williama Hague'a, któremu doradzał z taką intensywnością, że starsi Torysi narzekali, iż nie mogą nigdy porozmawiać ze swoim liderem na osobności. Coe i Hague, pasjonaci sztuk walki, sparingpartnerzy z jednego z klubów judo w Chelsea (Seb jest też zakochany w boksie), byli nierozłączni.

Do władzy nie wrócili, ale Coe dostał w 2000 r. za zasługi dla Partii Konserwatywnej tytuł lorda. A razem z nim miejsce w Izbie Lordów, gdzie zagląda rzadko, ale może będzie częściej, jak tylko się upora z igrzyskami. Uwolniony od politycznych obowiązków, zajął się biznesem, a potem sportową dyplomacją. W niej dostał na razie tylko jeden mocny cios: zrezygnował z Komisji Etyki FIFA, by pomóc Anglii zdobyć mundial 2018, ale przegrali tę walkę z Rosją. Tyle że wtedy Coe nie był szefem, tylko pomocnikiem. W walce o lekkoatletyczne mistrzostwa świata 2017 dla Londynu już dowodził i wygrał.

Ma jeszcze jedną zadrę, z czasów kariery biegacza, ale to nie była jego porażka, tylko dowód, że działacze sportowi są wszędzie tacy sami. Coe z powodu choroby nie mógł stanąć do walki o kwalifikację olimpijską do Seulu 1988. O tym, kto ma reprezentować Wielką Brytanię, zdecydowało głosowanie i Coe, obrońca tytułu, za którym się wstawiały media i szef MKOl Juan Antonio Samaranch, to głosowanie przegrał. Jeden z działaczy, którzy byli przeciw niemu, nawet wytłumaczył dlaczego, mówiąc: - A widzieliście, jaki Coe ma dom?

Chce rządzić

Ludzka zazdrość nigdy go nie opuszczała. Bogaty z domu, syn Anglika i matki o hinduskich korzeniach. Bogato ożeniony, dwukrotnie: z Nicky, córką potentata ubezpieczeniowego, ma czwórkę dzieci, a rok temu wziął ślub z Carole, córką słynnego krykiecisty M.J.K. Smitha. Dobrze wykształcony, dobrze wyglądający, biegający nienagannie stylowo, potem rozchwytywany przez sponsorów. I nawet czarna czupryna jakoś nie chce mu posiwieć, choć Coe we wrześniu skończy56 lat.

Mieszka w pięknej posiadłości w podlondyńskim Tilford, i choć się wychował w Sheffield, to od dawna czuje się londyńczykiem, stąd pochodził jego ojciec, a Seb miał karnet na Chelsea na długo przed tym, jak na nią spadły miliardy Romana Abramowicza. Burmistrzem Londynu jednak nie chce być, choć pojawiały się takie plotki. Z wielkiej polityki też się wyleczył. Ale szefowanie IAAF, dzięki czemu zostałby członkiem MKOl - a tylko członkowie mogą kandydować na prezesa to co innego.

- Chcę rządzić lekkoatletyką i wiem, jak to robić. Oczywiście nie teraz, bo mamy świetnego prezesa, dopiero jak ustąpi - mówi Coe o Lamine Diacku, Senegalczyku, który rządzi lekkoatletyką jak książę udzielny, jest oskarżany o korupcję i nepotyzm. Ale wiele mu zawdzięcza, poza tym nie może zrażać sobie stronników Diacka, bo mają zbyt wiele głosów i w IAAF, i w MKOl.

Teraz jednak najważniejszy dla Coe będzie głos ludu po igrzyskach w Londynie. Próba ognia właśnie się zaczyna.

Paweł Wilkowicz z Londynu

Z talentem do biegania się urodził, baronem i lordem jest z nadania, a królem może być z wyboru. Królem sportu, jeśli mu się uda długi marsz najpierw do fotela szefa światowej lekkoatletyki, a potem szefa Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W długich marszach się sprawdza, choć gdy jeszcze nosił krótkie spodenki, jego królestwem były wyścigi na dwa i cztery okrążenia stadionu. Ale potem niemal natychmiast przeskoczył ze spodenek w garnitury, z szatni do gabinetów.  Sukcesy same go szukają, tytuły też, a kolejne miliony funtów kłaniają mu się na ulicy. A on jest po prostu Sebem. Przyjacielem możnych i wysoko urodzonych, ale i tych poniżej, wszystkich, którzy mu pomogą w drodze do celu. Był legendą lat 80., pierwszym średniodystansowcem z olimpijskim złotem na 1500 m w dwóch kolejnych igrzyskach (Moskwa 1980 i Los Angeles1984).

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Sport
Koniec Thomasa Bacha. Zbudował korporację i ratował świat sportu przed rozłamem
Sport
Po igrzyskach w Paryżu czekają na azyl. Ilu sportowców zostało uchodźcami?
Sport
Wybiorą herosów po raz drugi!
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
SPORT I POLITYKA
Czy Rosjanie i Białorusini pojadą na igrzyska? Zyskali silnego sojusznika
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń