Mówi, że nie jest rasistą i nie przeszkadzają mu biali, ale denerwuje go, że afrykańskie federacje ciągle wolą zatrudnić byle jakiego Europejczyka niż porządnego trenera z własnego kraju.
– Biali trenerzy przyjeżdżają do Afryki tylko dla pieniędzy. Nie robią nic, czego my byśmy nie potrafili. Dajcie mi jakiegoś znanego szkoleniowca z Europy, który wie więcej ode mnie, to chętnie będę się od niego uczył – mówił Keshi kilka dni przed finałem.
W drugą stronę ruch niemal nie istnieje. Do Europy chętnie biorą piłkarzy z Afryki, ale trenerów już nie, nawet jeśli w przeszłości mieli duże sukcesy na Starym Kontynencie. Nigeria może się powoli leczy z tego zapatrzenia w białych trenerów, bo po latach 90., gdzie brali niemal samych Europejczyków (w tym słynnego Borę Milutinovicia, który prowadził drużyny na czterech kontynentach), od kilku lat stawiają na własną myśl szkoleniową. Keshi jest już trzecim z rzędu nigeryjskim trenerem po Augustine Eguavoenie i Samsonie Siasia.
Ale w innych krajach moda trwa w najlepsze. Na 16 zespołów w PNA aż dziewięć miało trenerów spoza Afryki. I nie są to jakieś wielkie nazwiska tylko albo szkoleniowcy na dorobku (jak Patrice Carteron w Mali), albo na trenerskiej emeryturze (jak Claude Le Roy w Demokratycznej Republice Konga i Vahid Halilhodzić w Algierii), albo na wygnaniu jak Paul Put, trener Burkina Faso, z którym Keshi zmierzy się w finale. Put wyjechał z Europy, kiedy wyszło na jaw, że ustawiał mecze, gdy prowadził belgijskie Lierse SK.
Dlatego Keshi ma misję. Wygrać finał i pokazać, że afrykański trener też umie zwyciężać, a w przyszłości może i poprowadzić jakiś klub w Europie. Put i Keshi spotkali się już w tym turnieju, w grupie C, i choć Nigeria to jeden z faworytów PNA, to Burkina Faso pokonać nie potrafiła, a w tabeli dała się nawet wyprzedzić z powodu gorszej różnicy bramek. Dobrze chociaż, że Keshi wyeliminował Zambię z Francuzem Herve Renardem na ławce.