Przeszła pani drogę podobną do Tomasza Sikory, który na początku kariery został mistrzem świata, a potem długo czekał na sukcesy. Tak musi wyglądać los wszystkich polskich biatlonistów?
Problem to nie zawodnicy, tylko szkolenie. Treningi, które wykonywałam, długo nie były do mnie dopasowane. Dopiero kiedy zaczęłam się uczyć w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem i jeździć na zgrupowania w kadrze juniorów z trenerem Henrykiem Przybyszewskim, trafiłam na właściwe tory. Chodziłam do szczególnej klasy, bo uczyłam się razem z Justyną Kowalczyk, skoczkami Tomaszem Pochwałą i Marcinem Bachledą. Potem dużo mi dała praca z Nadią Biełową.
Patrząc na to, jakie jest w Polsce zaplecze dla biatlonistów, można się zdziwić, że w ogóle są jakieś sukcesy...
To prawda, najgorzej jest latem. W Polsce właściwie tylko stadion w Dusznikach jest wyremontowany po letnich mistrzostwach świata w 2010 roku. Można trochę trenować jeszcze w Wiśle, ale tylko zimą. No i jest stadion w Kościelisku, raczej zabytkowy. Szkoda, że wszystkie pieniądze trzeba poświęcać na zagraniczne zgrupowania, potem nic nie zostaje na szkolenie młodzieży, a mamy naprawdę sporo młodych ludzi. Związek nie ma sponsora generalnego i ciągle brakuje środków. Duże problemy ma kadra męska. Podziwiam chłopaków, którzy dokładają własne pieniądze po to, żeby móc trenować i startować. Jeśli Polski Związek Biatlonu z braku środków zrezygnuje z kadry męskiej, to będzie tragedia.