Boks uratował mi życie

Andrzej Gołota o sobotniej walce w Gdańsku z Przemysławem Saletą, szacunku dla żony i domu w Ameryce.

Aktualizacja: 21.02.2013 01:03 Publikacja: 21.02.2013 01:01

Zarobiłeś w ringu miliony dolarów, ponoć mądrze je zainwestowałeś, więc to nie bieda każe ci znów walczyć. Ostatnia przegrana walka z Tomaszem Adamkiem kosztowała cię sporo zdrowia. Widziałem, jak ją przeżywałeś, i myślałem, że już nie będziesz więcej próbował...

Andrzej Gołota:

To jest temat na inną rozmowę, ale przyznaję, że wciąż myślę o rewanżu, szczególnie teraz, gdy wreszcie skutecznie wyremontowałem lewą rękę, z którą miałem problemy od kilkunastu lat, po fatalnym wypadku samochodowym, w którym zginął mój przyjaciel. Dwa lata temu poddałem się operacji w USA, która wiele zmieniła na lepsze. I sobotnia walka z Saletą będzie dobrym testem, by poznać odpowiedź na pytanie, czy zmiany są wystarczające, by jeszcze myśleć poważnie o boksie. A co do inwestycji, powiem tylko, że nie wszystkie były trafione.

Saleta stawia sprawę jasno: porażka niczego w jego życiu nie zmieni, chce się tylko ładnie pożegnać z kibicami. Takie myślenie to dobry sposób, by przerzucić presję na ciebie.

Kilka razy w życiu zbyt wcześnie poczułem się zwycięzcą i nic dobrego z tego nie wyszło. Ale jak masz 45 lat, to jesteś trochę mądrzejszy. Wiem, ile w wadze ciężkiej kosztują błędy, więc będę się starał ich unikać. Mam za sobą naprawdę solidne treningi z Andrzejem Gmitrukiem, ciekawe sparingi z Mateuszem Masternakiem. Czuję, że jest dobrze, cóż więcej mogę powiedzieć. Po walce wszyscy będziemy mądrzejsi.

Czasami odnoszę wrażenie, że Gmitruk trochę przesadza, chwali cię na wyrost...

Ale nie zmienia to faktu, że sympatycznie się nam pracowało. W tym przypadku historia zatoczyła koło. Kiedyś był moim trenerem w Legii Warszawa, później w reprezentacji. To Gmitruk stał przecież w moim narożniku na igrzyskach w Seulu (1988), skąd przywiozłem brązowy medal. Mieliśmy fajne wspomnienia i teraz okazało się, że rozumiemy się chyba nawet lepiej niż ćwierć wieku temu.

Może gdyby był obok w najważniejszych chwilach, gdy decydowały się losy mistrzowskich pasów, werdykty byłyby inne. Nie myślałeś nigdy o tym?

Nie lubię grzebać się w przeszłości, rozdrapywać ran, choć niektóre bolą do dziś. Kto wie, może z Gmitrukiem byłoby inaczej, ale nie ma pewności. Tego się już nie dowiemy. Na pewno ma inne metody pracy niż amerykańscy trenerzy, z którymi miałem do czynienia, mam też z nim lepszy kontakt. A to w boksie bardzo ważne.

Przypuszczałeś, że będziesz tak długo boksował? Masz już 45 lat.

Ależ skąd, to czyste wariactwo. Gdy George Foreman nokautował Michaela Moorera i odbierał mu mistrzowskie pasy, był w moim wieku. Oglądałem ten pojedynek i pomyślałem, że w moim przypadku nie jest to możliwe. Widać też jestem wariatem.

Saleta twierdzi, że jest uzależniony od adrenaliny. Jak nie boks, to wyścigi motocyklowe. Może to jakaś recepta na życie dla takich jak wy?

Chyba tak, choć chciałbym podkreślić, że boks to nie jest bezpieczna recepta. Próbowałem skakać ze spadochronem, ciekawe jest nurkowanie. Myślę, że jak skończę z boksem, znajdę coś, żeby się nie nudzić.

Po drodze był „Taniec z gwiazdami", w którym zobaczyliśmy Gołotę uśmiechniętego, sympatycznego. Wyglądało, że dobrze się bawiłeś. Tak było?

To był piękny czas. Nie tylko nauczyłem się paru tanecznych kroków, poznałem też wspaniałych ludzi. Ale to żona mnie namówiła, za co jestem jej wdzięczny.

Zawsze bardzo ciepło mówisz o żonie...

Różnie nam się układało, dopiero ostatnimi laty się zgraliśmy. Wiele jej zawdzięczam, szkoda, że tak długo nie doceniałem, jaki mam w domu kapitał. Od kilkunastu lat jest adwokatem, a w USA to naprawdę coś znaczy. Znacznie wcześniej mogła zostać moim menedżerem, ale ja zawierzyłem ludziom, do których nie powinienem mieć zaufania.

Dobrze się czujesz w Warszawie, nie korci cię, by przenieść się na stałe?

Tu się urodziłem i wychowałem, potrafię docenić, jak Polska wypiękniała, ale mój dom jest w Ameryce. To tam mam rodzinę, bez której nie wyobrażam sobie życia. Córka Ola kończy studia, 15-letni Andrzej coraz lepiej gra w tenisa, żona ma dobrze prosperującą kancelarię. Pytałeś na początku o moje inwestycje, więc odpowiadam, że najlepiej inwestować w dzieci, w ich naukę. Ja nie mogłem polegać na ojcu, którego nie miałem, czy matce, więc tym bardziej staram się być troskliwym rodzicem.

Witalij Kliczko, gdy z nim rozmawiałem w Kijowie, mówił podobnie o swoich dzieciach. Ale nie krył się też z politycznymi planami. Nie myślałeś, co będziesz robił po zakończeniu kariery?

Nie będę trenerem czy promotorem, tego jestem pewien. Nie będę też politykiem, bo to nie mój świat. Jeszcze nie wiem, co jest moim przeznaczeniem.

Kiedyś chciałeś być kierowcą wielkiej ciężarówki, to prawda?

Gdy na początku lat 90. znalazłem się w USA, starałem się pomóc żonie (mieliśmy małe dziecko) i znaleźć sobie jakieś zajęcie. Zdałem więc teoretyczne egzaminy i niewiele brakowało, bym usiadł za kółkiem, ale boks raz jeszcze upomniał się o mnie. I nie jest prawdą, że go nie lubię. Boks przecież tak naprawdę uratował mi życie. Gdybym nie wyjechał w porę do Ameryki, mogło być różnie.

Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?