Mam obowiązek mówić prawdę

Tomasz Majewski, podwójny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą, o polskim sporcie, rywalach i synu.

Publikacja: 27.04.2013 18:02

Rz: Wiek prawie chrystusowy, dwa złote medale olimpijskie w domu, ramię po operacji, syn rośnie i wymaga ręki ojca. Chce się panu jeszcze pchać kulę?

Tomasz Majewski:

Wielkich minusów tej sytuacji nie widzę. Przy dziecku wszystko umiem zrobić i wszystko robię. Ja się nie boję dzieci, spróbowałem obsługi i poszło. Dziecko daje spokój i dodatkową motywację, której już czasem brak, bo po drugim złotym medalu igrzysk jeszcze chce mi się sportu, ale już trochę inaczej. Łagodniej.

Jak panu mija kwietniowy dzień przed sezonem?

Rano bawię się z dzieckiem, bo w nocy to zwykle żona ogarnia problemy. Wstaję więc wcześnie, by dać odespać noc żonie. Potem jadę na trening, po nim załatwiam obowiązki organizacyjne, zawodowe lub medialne i wracam do domu. Znów jestem ojcem. Bawię się z dzieckiem, aż pójdzie spać, wtedy mamy chwilę dla siebie z żoną. Normalne życie. Jak mam dwa treningi dziennie, to nie ma mnie dłużej.

Wychowa pan syna na kulomiota?

Boże uchowaj. Na wyczynowego sportowca też nie. Nawet gdybym chciał, to nie sądzę, żeby tak wyszło. Wbrew pozorom rzadko się zdarza, by dzieci wielkich sportowych rodziców miały taki sam pomysł na życie.

Ma pan wyrzuty sumienia, że nie jest przy synu dłużej?

Trochę mam, ale staram się to wszystko godzić. Na szczęście byłem tylko na dwóch zagranicznych obozach, wróciłem i więcej nie muszę wyjeżdżać. Nigdy wyjazdów przesadnie nie lubiłem. Jest wiosna, mogę siedzieć w Warszawie i robić formę.

Gdzie chwila dla przyjaciół, znajomych, zjazdy koleżeńskie?

Nawet sam miałem jeden zjazd zorganizować, dla klasy licealnej z Ciechanowa, niestety nie wyszło. Ale z kolegami mam stały kontakt, nawet przed chwilą pożegnałem się z jednym z nich. Do Nasielska czy Ciechanowa zbyt często nie jeżdżę, bo większość z nich mieszka w Warszawie. To naturalna forma rozwoju – po studiach ludzie przenoszą się do stolicy, nie mam do nich daleko. No i jestem w wieku, gdy przyjaciół ma się tych samych, od lat.

Media pana lubią, ale chyba nie rozpieszczają?

Ten drugi medal nic nie zmienił. Lekkiej atletyki w telewizji – jak na lekarstwo. Nie mamy siły przebicia, nie wygramy ze sportami, których dziś pełno w powszechnie dostępnych programach. Jak nas nie ma w telewizorach, to znikamy, łącznie ze mną. Dziś popularne są sporty zimowe, mamy ich na ekranach po czubek głowy.

Pije pan do wyników plebiscytu „Przeglądu Sportowego"?

Oczywiście, że chciałem go wygrać. W końcu zostałem pokonany już po raz drugi, wcześniej przegrałem z Robertem Kubicą, teraz z Justyną Kowalczyk. Ale było, minęło, to jest zabawa i nie będę tego roztrząsał. Jak ktoś śmiertelnie poważnie do takich wyborów podchodzi, to też źle.

Ma pan jeszcze w zasięgu ręki nowe media, potęgę Internetu...

Z tym u mnie słabo. Nie mam zacięcia do tych spraw, nie mam konta na Twitterze, nie czuję takiej potrzeby ani biznesowej, ani medialnej. Poza tym, zupełnie nie mam na to czasu. Znajomy zrobił mi w ramach hobby stronę internetową, teraz zajmuje się moją stroną kibicowską na Facebooku, ale nie mam z tym wiele wspólnego.

Ma pan wreszcie prawo jazdy?

Tak, w końcu mam. Ale auta nie kupiłem, czasem jeżdżę samochodem żony. Na samochód też nie mam czasu, jeżdżę po Warszawie komunikacją miejską, nic się nie zmieniło.

Czyli dla sponsora paliwowego pan tylko biega?

No tak wyszło. Na te kwietniowe biegi w Warszawie przyjechałem prosto z obozu, podpieraliśmy się wtedy nosami, ale pobiegłem. Niech pan napisze, że jednak tankuję na Orlenie...

Media pana nie niepokoją. A politycy?

Kiedyś miałem propozycje ze wszystkich partii. Jacyś ludzie dzwonili, przedstawiali się, opowiadali różne rzeczy, miałem nawet dziwne spotkania, aż trudno uwierzyć. W końcu powiedziałem głośno raz i drugi, że mam swoje poglądy, ale ich publicznie nie ujawniam, chcę być apolitycznym sportowcem, i się skończyło. Może także dlatego, że jeszcze nie ma żadnej gorącej kampanii wyborczej.

Z zaszczytów to ostatnio dostał pan tytuł honorowego mieszkańca Ursynowa. Przywiązał się pan do tego miejsca, choć to jednak bloki i tylko trochę zieleni?

Dostałem tytuł i uważam się za dobrego mieszkańca swojej gminy. Ale jak szedłem dziś z treningu i poczułem, że ktoś tam pali liście, to taki zapach przypomniał mi łąki Słończewa. Oczywiście, że Ursynów to blokowisko, ale tam jest spokój. Mieszkanie na piętrze to dziś dla mnie lepsze rozwiązanie niż dom z ogrodem, do którego kiedyś się pewnie przeprowadzę. Na razie dom byłby zbyt pusty, za wiele spoczywałoby w nim tylko na żonie.

Jak wiek wpłynął na pańskie zdrowie?

Z ręką po operacjach jest dobrze. Z resztą mam pewne problemy. Może nie bardzo poważne, ale nie jest tak, jakbym chciał. Jest tak, jak mówi trener Henryk Olszewski – brakuje około 50 treningów i po prostu muszę je nadrobić do sierpnia, do mistrzostw świata. Szykuje mi się sezon taki jak w 2010 roku, gdy też byłem po operacji i nie wszystko mi wychodziło, miałem duże wahania wyników. Nie będę od razu pchał daleko, będę miał słabe starty. Tak, czuję wiek, nie jest już tak jak było, nie regeneruję się tak szybko jak za młodu. Czuję te 17 lat treningów i wiem, że lepiej już nie będzie.

Nie ma ludzi odpornych na kontuzje?

Proszę mi wierzyć, byłem cholernie zdrowym sportowcem. Dziś wiem, że to się kończy. Mogę tylko sobie wyobrażać, co ze swym obecnym rozumem, wiedzą i umiejętnościami zrobiłbym lepiej. Jak by to wyglądało 10 lat wcześniej. Wniosek jest przykry i dość oczywisty: jaki ja byłem wtedy głupi!

Proszę o podręczny skarb kibica dla miłośników pchnięcia kulą. Kto ubył, kto przybył, jakie prognozy na sezon?

Ubył Adam Nelson, właściwie nie było go już w zeszłym roku. Po dyskwalifikacji Jurija Biłonoga dostał złoty medal olimpijski z Aten i świetnie, bo mu się należał. Teraz komentuje sport i robi jakieś biznesy. Odszedł Andriej Michniewicz, którego też już prawie nie było. Jego kariera zapewne cała zostanie wymazana. Białorusini muszą zrobić to, co zrobili już ze swoimi rzutami Rosjanie i Ukraińcy – skasować dorobek dopingowy. Spokojnie na to czekam, zostanę mistrzem Europy z Barcelony 2010. Po latach pożytek niewielki, ale zawsze jakaś mała przyjemność – przyjdzie pocztą złoty medal. Przybędzie Justin Rodhe, reprezentujący Kanadę Amerykanin z kanadyjską żoną. Trenuje z Dylanem Armstrongiem w Kamloops, bardzo szybko się poprawia. Będzie równo startował Argentyńczyk German Lauro, szósty na igrzyskach, bardzo solidny. Reszta znana: najlepszy Ryan Whiting, wciąż bardzo mocny Reese Hoffa, młody David Storl pchnie na bank 22 metry, ale jeszcze będzie nierówny. Christan Cantwell jest po kontuzji łokcia, groźniejszej niż moja, miał jakieś przeszczepy tkanek, mocno schudł, raz wystartował, pchnął 18 metrów, mała kompromitacja. Może mieć problemy z kwalifikacją na mistrzostwa w Moskwie. Mój pierwszy start  10 maja w Dausze, następny 25 maja w Nowym Jorku, też Diamentowa Liga.

Nie da się ukryć, że jest pan ostatnimi czasy sumieniem polskiego sportu. Jak trzeba zabrać głos, to Majewski mówi, i zwykle nie jest to coś, co by się wszystkim podobało...

Nie mówię bzdur ani bardzo kontrowersyjnych rzeczy, tylko jak trzeba czasem powiedzieć głośno prawdę, to mówię. Kto inny ma to zrobić, jak nie ja? Mam osiągnięcia, bronię się wynikami, mam dobrą pozycję finansową, czuję się niezależny, nie muszę się nikomu podobać. Mogę mówić prawdę. Co więcej, czuję tę powinność.

Chce się panu brać odpowiedzialność?

Jak się nie bierze odpowiedzialności za to, co się robi, to nie ma efektów. A w sporcie dziś trzeba się rozpychać. Mówi się, że polska lekka atletyka jest słabo reprezentowana na świecie, nie mamy ludzi we władzach federacji europejskiej czy światowej. Czyja to jest wina? Moich starszych kolegów, którzy nie pchali się do stanowisk i do działania.

To znaczy, że  myśli pan o pracy w PZLA?

W pewnym momencie będę musiał to zrobić. Na razie jednak robię, co mogę, jako zawodnik i niech tak jeszcze zostanie.

Co pan sądzi o ministerialnej reformie sportu wyczynowego?

To są działania pozorne. Potrzeba więcej pieniędzy w sporcie, trzeba kombinować, jak je zdobyć, a nie na małym wycinku wymyślać, jak zwiększać kontrolę wydawanych środków. Dlaczego nikt nie myśli tak: mamy sukces w skokach narciarskich, bo w skoki włożyliśmy olbrzymie pieniądze, nie tylko sponsorskie, ale te 250 mln zł na dwie skocznie, za które można było zbudować inne obiekty. Powstał zatem zdrowy układ – telewizja pokazuje skoki, skoczkowie dzięki temu mają normalne kontrakty reklamowe, mają za co żyć, mogą się skupić wyłącznie na skakaniu, mają wyniki.

Tak jest wszędzie na świecie?

To jest przewaga naszych kolegów sportowców z innych krajów – mają zapewnione środki podstawowe. Oczywiście w bogatszych społeczeństwach o to łatwiej, ale Czechy i tak wydają cztery razy więcej na sport niż Polska, Węgry – 4,5 raza. Jak przeliczyć na głowę obywatela, wychodzi 10–12 razy więcej niż w naszym kraju. Nie trzeba myśleć o tym, kto ma być w złotej grupie, tylko jak ułatwić ludziom znalezienie sponsorów, jak pokazać w telewizji więcej sportu, jak popularyzować różne dyscypliny. Trzeba zmienić ustawę o sponsoringu, dopuścić do promocji kasyna, papierosy i wódkę. Bo albo chcemy mieć wielki sport, albo nie. Moje rozumienie strategicznej dyscypliny jest takie: lekkoatletyka dostaje pół miliarda złotych, buduje się za to parę hal, porządny stadion, robi program dla klubów i za pięć lat dyscyplina zaczyna żyć, ma pięć razy więcej medali.

Miałem spytać, co pana drażni w otaczającej rzeczywistości, ale już chyba dostałem odpowiedź. Więc spytam, co pana bawi?

Każda groteska. Zwłaszcza polityka mnie śmieszy. Telewizja bez litości obnaża zachowania polityków, którzy – jak w sporcie – są słabi technicznie, a chcieliby grać jak zawodowcy. To mnie śmieszy i wkurza. Ale żeby nie było, że tylko narzekam. Naprawdę się cieszę, gdy rano budzi mnie mój syn.

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium