Nie mówię bzdur ani bardzo kontrowersyjnych rzeczy, tylko jak trzeba czasem powiedzieć głośno prawdę, to mówię. Kto inny ma to zrobić, jak nie ja? Mam osiągnięcia, bronię się wynikami, mam dobrą pozycję finansową, czuję się niezależny, nie muszę się nikomu podobać. Mogę mówić prawdę. Co więcej, czuję tę powinność.
Chce się panu brać odpowiedzialność?
Jak się nie bierze odpowiedzialności za to, co się robi, to nie ma efektów. A w sporcie dziś trzeba się rozpychać. Mówi się, że polska lekka atletyka jest słabo reprezentowana na świecie, nie mamy ludzi we władzach federacji europejskiej czy światowej. Czyja to jest wina? Moich starszych kolegów, którzy nie pchali się do stanowisk i do działania.
To znaczy, że myśli pan o pracy w PZLA?
W pewnym momencie będę musiał to zrobić. Na razie jednak robię, co mogę, jako zawodnik i niech tak jeszcze zostanie.
Co pan sądzi o ministerialnej reformie sportu wyczynowego?
To są działania pozorne. Potrzeba więcej pieniędzy w sporcie, trzeba kombinować, jak je zdobyć, a nie na małym wycinku wymyślać, jak zwiększać kontrolę wydawanych środków. Dlaczego nikt nie myśli tak: mamy sukces w skokach narciarskich, bo w skoki włożyliśmy olbrzymie pieniądze, nie tylko sponsorskie, ale te 250 mln zł na dwie skocznie, za które można było zbudować inne obiekty. Powstał zatem zdrowy układ – telewizja pokazuje skoki, skoczkowie dzięki temu mają normalne kontrakty reklamowe, mają za co żyć, mogą się skupić wyłącznie na skakaniu, mają wyniki.
Tak jest wszędzie na świecie?
To jest przewaga naszych kolegów sportowców z innych krajów – mają zapewnione środki podstawowe. Oczywiście w bogatszych społeczeństwach o to łatwiej, ale Czechy i tak wydają cztery razy więcej na sport niż Polska, Węgry – 4,5 raza. Jak przeliczyć na głowę obywatela, wychodzi 10–12 razy więcej niż w naszym kraju. Nie trzeba myśleć o tym, kto ma być w złotej grupie, tylko jak ułatwić ludziom znalezienie sponsorów, jak pokazać w telewizji więcej sportu, jak popularyzować różne dyscypliny. Trzeba zmienić ustawę o sponsoringu, dopuścić do promocji kasyna, papierosy i wódkę. Bo albo chcemy mieć wielki sport, albo nie. Moje rozumienie strategicznej dyscypliny jest takie: lekkoatletyka dostaje pół miliarda złotych, buduje się za to parę hal, porządny stadion, robi program dla klubów i za pięć lat dyscyplina zaczyna żyć, ma pięć razy więcej medali.
Miałem spytać, co pana drażni w otaczającej rzeczywistości, ale już chyba dostałem odpowiedź. Więc spytam, co pana bawi?
Każda groteska. Zwłaszcza polityka mnie śmieszy. Telewizja bez litości obnaża zachowania polityków, którzy – jak w sporcie – są słabi technicznie, a chcieliby grać jak zawodowcy. To mnie śmieszy i wkurza. Ale żeby nie było, że tylko narzekam. Naprawdę się cieszę, gdy rano budzi mnie mój syn.