Roger Federer zrobił dużo, by cynicy zamilkli, ale niestety niewiele znaczył w starciu z Rafaelem Nadalem. Nie będę udawał – to jest dla mnie bolesna konkluzja, choć Hiszpana szanuję za to, jak gra, i jeszcze bardziej za to, co mówi.
Zobacz zdjęcia z meczu Nadal - Federer
Ale Federer to jednak poeta rakiety, który przez lata rządził z klasą i także dzięki temu stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy sportu. W ubiegłym roku przygasł, w wielu komentarzach pojawiały się sugestie, że to koniec mistrza z Bazylei, ale on trwał przy swoim, nie wspominał o emeryturze. W Australii grał znakomicie, aż do starcia ze smokiem z Majorki. I teraz zapewne wrócą sugestie, by odszedł w chwale.
Pete Sampras po ostatnim wielkoszlemowym triumfie w US Open przez rok nie grał, a potem pożegnał się w Nowym Jorku. Trudno powiedzieć, jak długo Federer będzie trwał w złudzeniu, że może jeszcze wygrać Wielkiego Szlema, a rywalizacja o mniejszą stawkę w jego przypadku nie ma sensu. Nadal zagra w niedzielę o 14. tytuł wielkoszlemowy. Tyle razy wygrał Sampras. To, co zrobił Hiszpan, by nie być tylko branżowym fachowcem od kortów ziemnych, zasługuje na najwyższy szacunek.
Nadal udowodnił, że gracz bezkonkurencyjny na mączce Roland Garros może też zwyciężyć na trawie Wimbledonu, w Nowym Jorku i w Melbourne. Po Bjoernie Borgu wydawało się to niemożliwe. Oczywiście zmieniła się i ta mączka, i ta trawa, ale to nic w porównaniu z tym, jak musiał zmienić się Nadal. Piątkowy półfinał – wciąż jeden z najbardziej ogniskujących uwagę spektakli, jakie ma do zaoferowania zawodowy sport – oglądali z trybun: Rod Laver (on jest u siebie, stadion nosi jego imię), Pete Sampras (pierwszy raz był na meczu Nadala z Federerem) i Stefan Edberg (nowy mentor Szwajcara).