Blatter uważał, że w skrajnych przypadkach hymn budzi nastroje nacjonalistyczne i może doprowadzić do konfliktów na trybunach. Przesadził, i to bardzo. Na mistrzostwach w Brazylii emocje zaczynają się właśnie podczas grania hymnów i nie wynika z tego nic złego. Wprost przeciwnie, narodził się nowy zwyczaj. Orkiestra gra do pewnego momentu, kibice śpiewają pierwszą zwrotkę do muzyki, a drugą czy trzecią już a capella. I to jak śpiewają. Wtedy tworzy się wyjątkowa więź między kibicami i piłkarzami, którzy też śpiewają. Widać to było szczególnie przed meczem Hiszpania – Chile. Chilijski hymn, śpiewany unisono przez widzów, piłkarzy i wszystkich z ławki rezerwowych, brzmiał jak pieśń bojowa. Chilijczycy dali z siebie wszystko, jeszcze zanim mecz się zaczął, a potem bojowy nastrój pozostał i być może miał wpływ na postawę piłkarzy. Hiszpanie byli w dużo gorszej sytuacji. Ich hymn nie ma słów, a sama muzyka nie jest wystarczającym spoiwem.
Niektóre hymny poznawane podczas mundiali mają tzw. rozbiegówkę (portugalski, brazylijski, chilijski, argentyński, urugwajski, ekwadorski, kolumbijski, kostarykański). Najpierw przez kilkanaście lub kilkadziesiąt sekund (w urugwajskim około minuty) gra orkiestra i dopiero potem zaczynają się wzniosłe słowa, jednoczące rodaków i wyciskające z oczu łzy. Kibice unoszą wtedy nad głowami szaliki, piłkarze trzymają się za ręce, ramiona, kładą rękę na sercu, gdzie jest godło narodowe lub herb federacji. Mają oczy zamknięte lub wznoszą je ku niebu. To jest mistyczna chwila. Bez tego mecze nie miałyby ładunku emocjonalnego.
Pamiętacie Państwo, co się stało z polskimi piłkarzami w meczu z Koreą na mundialu, kiedy Edyta Górniak zaśpiewała Mazura Dąbrowskiego, jakby to była kołysanka? Usnęli. A jak drżały nogi wszystkim przeciwnikom Polaków, kiedy 100 tysięcy ludzi śpiewało nasz hymn na Stadionie Śląskim? Coś równie fascynującego słyszałem tylko na Estadio Azteca w stolicy Meksyku podczas mundialu w roku 1986, przed meczem Meksyk – Belgia. Zepsuł się wtedy magnetofon i 100 tysięcy Meksykanów odśpiewało swój hymn, po czym, pierwszy raz zrobiło meksykańską falę.
W Polsce największego pecha do hymnu mieli Węgrzy. W roku 1987 na stadionie Legii też zawiódł sprzęt i wtedy polscy kibice uciszali się nawzajem, żeby kilkudziesięciu Węgrów mogło zaśpiewać. To samo zdarzyło się przed meczem ?w Chorzowie (2003). Kiedy Węgrzy skończyli śpiew, my biliśmy im brawo. Teraz zawsze bijemy gościom brawo, by czuli, że są mile widziani. Blatter chyba tego nie rozumiał.