Oczekiwanie na mistrza świata z Czarnego Lądu trwa od mniej więcej ćwierć wieku, znowu przedłuży się o kolejne cztery lata, ale prawdopodobnie będzie znacznie dłuższe.
Nadzieje pojawiły się pierwszy raz po odzyskaniu przez afrykańskie państwa niepodległości. Cezurą był rok 1960, zwany rokiem Afryki. Do tej pory afrykańskie kolonie ogołacane były z bogactw przez Londyn, Paryż, Brukselę czy Lizbonę. Sprowadzano stamtąd diamenty naturalne i piłkarskie. Benfica Lizbona, która na początku lat 60. była najlepsza na świecie, składała się w połowie z zawodników urodzonych i wychowanych w Angoli oraz Mozambiku. Ale czy legendarny Eusebio lub mózg Benfiki i Portugalii Mario Coluna osiągnęliby światowy poziom, gdyby pozostali w Lourenco Marques i Luandzie? To jest pytanie z gatunku: gdzie dziś byliby Miroslav Klose i Lukas Podolski, gdyby ich rodzice nie wyprowadzili się z Opola i Gliwic.
Afrykanie mieli zbyt wiele problemów, aby myśleć o sprawach tak błahych jak piłka nożna. Stracili więc kilkadziesiąt lat i kontakt z prawdziwym futbolem. Kiedy w roku 1974 do RFN pojechał Zair, jego piłkarze nie tylko nie zdawali sobie sprawy, czym są mistrzostwa świata, ale też nie wszyscy znali przepisy. Przegrali więc z Jugosławią 0:9, stracili w sumie 14 bramek w trzech meczach, nie strzelili żadnej, a kiedy sędzia przyznał przeciw nim rzut wolny, to jeden z Zairczyków odkopnął stojącą piłkę, bo myślał, że tak trzeba.
W Afryce są talenty, nie ma natomiast organizacji, szkolenia, silnych klubów z pieniędzmi, dobrych trenerów, czyli tego wszystkiego, co mamy w Europie. Nic dziwnego, że każdy, kto może, wyjeżdża, a najlepsze kluby i agenci piłkarzy z Francji, Anglii czy Holandii otwierają w Afryce szkółki piłkarskie, dzięki którym wysyłają co rok do Europy kilkuset młodych zawodników. Przebija się niewielu, ale to jest złoty interes dla piłkarzy, ich licznych rodzin, agentów. Wszystkich poza macierzystymi klubami i federacjami.
Szkoleni za granicą przez różnych trenerów, zepsuci przez pieniądze, stają się w reprezentacji grupą ludzi, których niewiele łączy. Chyba że wspólna walka z federacją o wynagrodzenie. W takich warunkach nie można się dobrze przygotować do walki o Puchar Świata.