Cztery lata po igrzyskach w Moskwie – na które w proteście przeciwko wkroczeniu wojsk ZSRR do Afganistanu nie przybyły 63 drużyny narodowe – władze sowieckie zdecydowały się na rewanż. W efekcie Związek Radziecki i jego 16 satelitów zbojkotowali amerykańskie igrzyska pod pretekstem braku bezpieczeństwa i smogu wiszącego nad Los Angeles. Wyłamała się tylko Rumunia. Po długiej przerwie wystartowały też Chiny.
W Polsce decyzję ogłoszono 17 maja na posiedzeniu zarządu Polskiego Komitetu Olimpijskiego. „Po wszechstronnej dyskusji i uwzględnieniu wszystkich elementów sytuacji zaistniałej wokół igrzysk w Los Angeles PKOl postanowił nie zgłaszać polskiej reprezentacji do udziału w tych igrzyskach" – głosiło oświadczenie. „Niestety, postulaty i apele narodowych komitetów olimpijskich, zabiegi MKOl, powszechne zaniepokojenie opinii światowej – to wszystko zostało zignorowane przez administrację amerykańską, która ograniczyła się do ogólnikowych deklaracji, a nie podjęła rzeczywistych działań zapewniających bezpieczeństwo uczestnikom igrzysk i niezbędną dla olimpiady atmosferę. Powstała nieznośna sytuacja: bezkarnie działają dywersyjne organizacje stawiające sobie za cel niedopuszczenie do udziału w igrzyskach sportowców radzieckich i innych krajów socjalistycznych, przygotowuje się werbowanie uciekinierów i gromadzi się na ten cel specjalne fundusze, grozi się prowokacyjnymi akcjami. (...) Znane są nam też przygotowania różnych antypolskich ośrodków w Los Angeles do prowadzenia działalności dywersyjnej wobec ekipy polskiej".
Głos protestu
Sportowcy wiedzieli swoje, ale w większości siedzieli cicho. Zaprotestował jedynie mistrz olimpijski z Montrealu w pięcioboju nowoczesnym Janusz Peciak.
– Zebraniem kierował prezes PKOl Marian Renke, jakkolwiek najwięcej do powiedzenia miał jakiś ruski generał – wspomina pięcioboista w rozmowie z „Rz". – Po wielu politycznych przemówieniach i propagandowych wystąpieniach naszych szefów byłem zdziwiony, że nikt się nie sprzeciwił całej tej absurdalnej ideologii. Wreszcie nie wytrzymałem i powiedziałem: „Ja nie jestem politykiem, lecz sportowcem, i nie po to trenowałem tyle lat, żeby teraz bojkotować igrzyska". Dosyć długa cisza, aż w końcu Irena Szewińska jako jedyna w sali publicznie mnie poparła, twierdząc, że czuje to samo. Oprócz niej nikt.
Gest odważny, jednak decyzje zapadły już dawno – jak przekonywał prezes PKOl.