Igrzyska bez Polaków

28 lipca 1984 roku rozpoczęły się w Los Angeles letnie igrzyska. Bez Polaków, bo takie było polecenie z Moskwy.

Publikacja: 26.07.2014 02:00

Otwarcie igrzysk w Los Angeles

Otwarcie igrzysk w Los Angeles

Foto: Corbis

Cztery lata po igrzyskach w Moskwie – na które w proteście przeciwko wkroczeniu wojsk ZSRR do Afganistanu nie przybyły 63 drużyny narodowe – władze sowieckie zdecydowały się na rewanż. W efekcie Związek Radziecki i jego 16 satelitów zbojkotowali amerykańskie igrzyska pod pretekstem braku bezpieczeństwa i smogu wiszącego nad Los Angeles. Wyłamała się tylko Rumunia. Po długiej przerwie wystartowały też Chiny.

W Polsce decyzję ogłoszono 17 maja na posiedzeniu zarządu Polskiego Komitetu Olimpijskiego. „Po wszechstronnej dyskusji i uwzględnieniu wszystkich elementów sytuacji zaistniałej wokół igrzysk w Los Angeles PKOl postanowił nie zgłaszać polskiej reprezentacji do udziału w tych igrzyskach" – głosiło oświadczenie. „Niestety, postulaty i apele narodowych komitetów olimpijskich, zabiegi MKOl, powszechne zaniepokojenie opinii światowej – to wszystko zostało zignorowane przez administrację amerykańską, która ograniczyła się do ogólnikowych deklaracji, a nie podjęła rzeczywistych działań zapewniających bezpieczeństwo uczestnikom igrzysk i niezbędną dla olimpiady atmosferę. Powstała nieznośna sytuacja: bezkarnie działają dywersyjne organizacje stawiające sobie za cel niedopuszczenie do udziału w igrzyskach sportowców radzieckich i innych krajów socjalistycznych, przygotowuje się werbowanie uciekinierów i gromadzi się na ten cel specjalne fundusze, grozi się prowokacyjnymi akcjami. (...) Znane są nam też przygotowania różnych antypolskich ośrodków w Los Angeles do prowadzenia działalności dywersyjnej wobec ekipy polskiej".

Głos protestu

Sportowcy wiedzieli swoje, ale w większości siedzieli cicho. Zaprotestował jedynie mistrz olimpijski z Montrealu w pięcioboju nowoczesnym Janusz Peciak.

– Zebraniem kierował prezes PKOl Marian Renke, jakkolwiek najwięcej do powiedzenia miał jakiś ruski generał – wspomina pięcioboista w rozmowie z „Rz". – Po wielu politycznych przemówieniach i propagandowych wystąpieniach naszych szefów byłem zdziwiony, że nikt się nie sprzeciwił całej tej absurdalnej ideologii. Wreszcie nie wytrzymałem i powiedziałem: „Ja nie jestem politykiem, lecz sportowcem, i nie po to trenowałem tyle lat, żeby teraz bojkotować igrzyska". Dosyć długa cisza, aż w końcu  Irena Szewińska jako jedyna w sali publicznie mnie poparła, twierdząc, że czuje to samo. Oprócz niej nikt.

Gest odważny, jednak decyzje zapadły już dawno – jak przekonywał prezes PKOl.

– To, co nastąpiło, bardzo mnie zdziwiło – mówi Peciak. – Dwa dni później Renke zaprosił mnie na spotkanie w cztery oczy. Bardzo go ceniłem i lubiłem, naprawdę dbał o sportowców. Byłem zdumiony, bo na tym spotkaniu zgodził się z moim wystąpieniem. Przekonywał, że nie miał innego wyjścia niż oficjalny bojkot igrzysk, ponieważ decyzja zapadła dużo wcześniej w Moskwie. A na koniec zaproponował mi funkcję wiceprezesa PKOl. Było to posunięcie taktyczne, aby nie stracić twarzy, szczególnie za granicą. Na początku odmawiałem, bojąc się, że będzie to kolidować z moją karierą sportową. Renke przekonywał, żebym podjął się tej funkcji ze względów dyplomatycznych, w tak trudnej sytuacji. Byłem wiceprezesem PKOl ponad dwa lata.

Peciak pojechał w końcu do USA, ale nie na swoje czwarte igrzyska, lecz po to, by już tam pozostać. Zajął się pracą trenerską.

Celem Jacka Wszoły – złotego medalisty z Montrealu i srebrnego z Moskwy w skoku wzwyż – było zdobycie medalu na trzecich z rzędu igrzyskach.

– O tym, że nie jedziemy do Los Angeles, przeczytałem na obozie we Włoszech. Ale już wiadomo było, co się święci. Czuliśmy na plecach oddech Moskwy – mówi „Rz". – W 1984 roku prowadziłem rozmowy z sekretarzem generalnym Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej Johnem Holtem o tym, co by było, gdybym zechciał wystartować w Los Angeles pod flagą olimpijską – wspomina skoczek. – To można było załatwić jednym telefonem, ale zdawałem sobie sprawę z konsekwencji. Musiałem myśleć o rodzinie, i to nie tylko tej najbliższej – żonie i córce – ale o rodzicach, siostrze i dalszych krewnych. Pewnie dostałoby się wszystkim Wszołom, nawet tym niespokrewnionym.

„Antypolska kampania prowadzona w USA od dłuższego czasu, jawne próby wykorzystywania igrzysk do celów politycznych" – wyjaśniała tymczasem „Trybuna Ludu" powody olimpijskiej absencji Polski. W dniu otwarcia amerykańskich igrzysk na stronach sportowych znalazła się relacja z Festiwalu Szachowego PKWN.

Przyjaciele-84

Zamiast do Los Angeles sportowcy z Polski udali się na organizowane w socjalistycznych miastach – od Hawany po Ułan Bator – zawody Przyjaźń-84, czyli demoludowy erzac igrzysk. Ich uczestnicy zostali potraktowani jak olimpijczycy – dostali odznaczenia i premie. Dziś mają także emerytury, jeśli zdobyli medal, a wcześniej uzyskali minimum olimpijskie.

Męskie konkurencje lekkoatletyczne przeprowadzono w Moskwie.

– Zdecydowałem się wziąć udział w tych zawodach dla własnej motywacji, bo w tym czasie nie było żadnej innej imprezy – opowiada Wszoła. – Dziwny to był konkurs. Po rozgrzewce i próbnych skokach na stadion wprowadzono grupę ludzi w ponchach, Pigmejów czy Bóg wie kogo... jak z bajki o karłach, dosłownie. To było tak śmieszne, że ręce nam, najlepszym, opadły. No i tamci zaczęli skakać od metra trzydzieści (!), żeby pokazać, że „świat jest z nami". Skakali godzinę, więc po tak długiej przerwie chcieliśmy oddać chociaż po jednym próbnym skoku. „Nie nada" – orzekli sędziowie. Tymczasem nad stadion nadeszła chmura, zaczęły walić pioruny i lunęło. Skaczący przede mną Rosjanin Walerij Sierieda, mój najgroźniejszy konkurent (ostatecznie wygrał zawody przed Kubańczykiem Javierem Sotomayorem – b.k.), przewrócił się podczas kolejnego skoku i złamał rękę. Żeby nie ryzykować, udałem, że też się poślizgnąłem, i efektownie wjechałem pod zeskok. Napędziłem strachu żonie, bo od jednego z trenerów, oglądającego wszystko w czechosłowackiej telewizji, dowiedziała się przez telefon, że „jest źle, Jacek leży na bieżni i zaraz go wyniosą na noszach". Udawałem do końca i wstałem dopiero w bramie stadionu. Popalaliśmy fajeczki z chłopakami z karetki.

Ten gest

Nadzieje na medal olimpijski mógł mieć także Władysław Kozakiewicz, mistrz w skoku o tyczce. – Gdybym nie wygrał podczas igrzysk w Moskwie, nie pobił rekordu świata, nie zrobił „tego gestu", pewnie bym żałował, że nie mogłem wystartować – mówi „Rz". – A tak nie żałuję. Na zawodach przyjaźni oddałem jeden skok i skończyłem.

„Moją frustrację dopełniły wyniki konkursu olimpijskiego w Los Angeles. Zwyciężył Francuz Pierre Quinon, skacząc 5,75, czyli mniej niż ja w Moskwie i tyle, ile skakałem w tym czasie" – napisał Kozakiewicz w autobiografii „Nie mówcie mi, jak mam żyć".

W dniu, w którym rozgrywano olimpijski finał skoku wzwyż, Jacek Wszoła przechodził serię testów w Sopocie. We wszystkich znacząco pobił rekordy życiowe. – Z trzech kroków skoczyłem tyle samo, ile zdobywca brązowego medalu w Los Angeles – mówi bez entuzjazmu. – Mój normalny rozbieg liczył dziewięć kroków.

Sport
Nie chce pałacu. Kirsty Coventry - pierwsza kobieta przejmuje władzę w MKOl
Sport
Transmisje French Open w TV Smart przez miesiąc za darmo
Sport
Witold Bańka wciąż na czele WADA. Zrezygnował z Pałacu Prezydenckiego
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025