Kiełbasa w dół

Polska korupcja futbolowa ma twarz Janusza Wójcika. Wydawało się, że wszyscy to rozumieją, tym bardziej że przed sądem we Wrocławiu były selekcjoner reprezentacji sam się przyznał i poddał karze.

Publikacja: 19.09.2014 21:07

Mirosław Żukowski

Mirosław Żukowski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala

Infamii to jednak nie spowodowało. Wójcik w telewizyjnym wywiadzie w stacji Orange Sport twierdzi, że był co najwyżej pionkiem w puszczonej już dawno w ruch machinie przekupstwa, że wszyscy dobrze wiedzieli, jakie prawa rządzą polską piłką, i on wcale nie musiał płacić za ustawianie meczów, bo one ustawiały się same. Wystarczyło zadzwonić.

To jest tak cyniczna linia obrony, że ręce opadają. Trudno uwierzyć, że można być aż tak zepsutym. To ludzie tacy jak Wójcik – przed nim, razem z nim i po nim – znieprawili polski futbol. To przez nich zapanowała powszechna kultura korupcji i piłkarze z pokolenia na pokolenie dorastali w przekonaniu, że uczestniczą w spektaklu, którego wynik ustalany jest nie tylko na boisku. Od juniora słyszeli w szatniach rozmowy, jak kupowało się mecze, jak ważny jest notes kierownika drużyny. To w nim było jasno napisane, kto jest nam coś winien i komu my jesteśmy coś winni. I wiedzieli, że te długi trzeba spłacać, a kto się wyłamie, kończy tak jak Gwardia Warszawa, która korupcyjnego układu nie dotrzymała i wkrótce potem słuch o niej zaginął, a dziś na stadionie przy Racławickiej rosną już krzaki po pas.

To prawda, że Janusz Wójcik nie musiał niczego tworzyć od podstaw, on przyszedł na gotowe, system udoskonalił i twórczo rozwinął z gronem oddanych współpracowników. I ten system trwa, nie tylko u nas. Dzięki tysiącom Wójcików na całym świecie futbol stał się strukturą kryminogenną, co można dostrzec bez trudu, jeśli prześledzi się np. sportowe losy takich piłkarskich hochsztaplerów jak Nicolas Anelka (dużo ostatnio o tym pisano), przyjrzy się rosnącym wpływom bukmacherskich mafii i szemranych agentów.

Wójcikowie nie odchodzą bezpotomnie, pojawiają się kolejne pokolenia trenerów, których najmocniejszymi atutami są laptopy i telefony komórkowe („Tu nie ma co trenować, tu dzwonić trzeba"  - miał powiedzieć Wójcik po przyjściu do zagrożonego spadkiem z ligi Świtu Nowy Dwór). Co najgorsze, często to właśnie z nimi przyjaźnią się dziennikarze zafascynowani futbolem i internetowym hazardem. Wpływy tej grupy rosną szybciej niż gigantyczna plama śmieci niesiona prądem po Pacyfiku. Ulegają im nawet prezesi federacji piłkarskich.

Janusza Wójcika bezkarności i buty mógł nauczyć już pierwszy i jedyny sukces – srebrny medal olimpijski w Barcelonie (1992) wywalczony po nigdy niewyjaśnionym do końca incydencie dopingowym. Potem było mistrzostwo Polski odebrane Legii za korupcję i praca z reprezentacją Polski, po której została głównie sławna anegdota o motywacyjnych przemowach trenera, o ironio, zwanego „Narodowym" („Biało-czerwona na maszt, kiełbasy w górę, golimy frajerów"), oraz odzywka, która weszła do potocznej polszczyzny: „Kasa, Misiu, kasa".

To powinno wystarczyć, by z Wójcikiem pożegnać się na dobre, tuż po miażdżącym wyroku sądu. Jego obecne telewizyjne występy to przesada, nawet jak na futbolowe normy. Ta kiełbasa powinna już na zawsze opaść w dół.

Infamii to jednak nie spowodowało. Wójcik w telewizyjnym wywiadzie w stacji Orange Sport twierdzi, że był co najwyżej pionkiem w puszczonej już dawno w ruch machinie przekupstwa, że wszyscy dobrze wiedzieli, jakie prawa rządzą polską piłką, i on wcale nie musiał płacić za ustawianie meczów, bo one ustawiały się same. Wystarczyło zadzwonić.

To jest tak cyniczna linia obrony, że ręce opadają. Trudno uwierzyć, że można być aż tak zepsutym. To ludzie tacy jak Wójcik – przed nim, razem z nim i po nim – znieprawili polski futbol. To przez nich zapanowała powszechna kultura korupcji i piłkarze z pokolenia na pokolenie dorastali w przekonaniu, że uczestniczą w spektaklu, którego wynik ustalany jest nie tylko na boisku. Od juniora słyszeli w szatniach rozmowy, jak kupowało się mecze, jak ważny jest notes kierownika drużyny. To w nim było jasno napisane, kto jest nam coś winien i komu my jesteśmy coś winni. I wiedzieli, że te długi trzeba spłacać, a kto się wyłamie, kończy tak jak Gwardia Warszawa, która korupcyjnego układu nie dotrzymała i wkrótce potem słuch o niej zaginął, a dziś na stadionie przy Racławickiej rosną już krzaki po pas.

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem