Dziwię się. Błaszczykowski nawet po kontuzji i nie w pełni formy jest lepszy od Sławomira Peszki, Kamila Grosickiego czy Macieja Rybusa.
Nawałka ma wizję drużyny bez Błaszczykowskiego – jego prawo. Grała ona bez tego piłkarza przez cały ubiegły rok i w dziesięciu meczach Polacy tylko raz przegrali, są na pierwszym miejscu w grupie eliminacyjnej do Euro 2016.
Tyle że nie pojawił się jeszcze godny następca Błaszczykowskiego. Czekaliśmy, aż Jakub wyzdrowieje, a kiedy wreszcie zaczął grać w Borussii, Nawałka uznał, że nie jest mu potrzebny.
Piłkarz ma prawo czuć się w tej sytuacji pokrzywdzony. Selekcjoner już raz zachował się wobec niego niefortunnie, kiedy w mediach ogłosił, że pozbawia go opaski kapitana na rzecz Roberta Lewandowskiego.
To nie są dwaj przyjaciele z boiska, na pewno nie poprawiło to ich wzajemnych relacji i atmosfery w kadrze. Może być tak, że Nawałka woli mieć święty spokój i nie chce, by podczas zgrupowania zawodnicy patrzyli na siebie wilkiem. Rządzi Lewandowski i jest w swoim przywództwie niezagrożony. W dodatku nie będzie też kontuzjowanego Łukasza Piszczka, któremu bliżej do Kuby niż do Roberta.
Ale obawy Nawałki, że Błaszczykowski nie wytrzyma walki z Irlandczykami, są dla piłkarza krzywdzące. Do ambicji i zaangażowania Kuby nigdy nie można było mieć zastrzeżeń. Jest prawdziwym zawodowcem. Nie kalkuluje, nie gra dla kolejnych trenerów, tylko dla drużyny, którą podrywa do walki w trudnych momentach. Ilu jest takich zawodników w kadrze?
Kiedy zaczynał karierę w Wiśle, przez pół godziny grał przeciw Panathinaikosowi Ateny ze złamaną kością śródstopia, bo nie wypadało zejść. Zemdlał dopiero w przerwie.
Gdyby Nawałka wykorzystał termin FIFA i 25 marca rozegrał mecz kontrolny (tak robią nasi rywale z grupy: Niemcy i Szkoci), mógłby sprawdzić, czy Błaszczykowski jest gotowy do walki. Ale trener uznał, że nie warto grać. Oby nie żałował.