Tyle lat Leszek Rylski skończył 6 grudnia. Kiedy zwracano uwagę, że jest rówieśnikiem PZPN, mówił: nieprawda, jestem dwa tygodnie starszy.
Nigdy nie był stary. Do końca zachował wigor, charakterystyczny dla ludzi, którzy mają plany. Do niedawna, kiedy miał jeszcze rówieśników, unikał ich towarzystwa. - Nie mogę już chodzić na spotkania tego Koła Seniorów PZPN. To są dziadki, którzy myślą tylko o biletach i gadają od rzeczy - mówił. Wolał towarzystwo młodszych. Kazał sobie mówić po imieniu, miał poczucie humoru i bystrość umysłu, za którą nie zawsze można było nadążyć. W jego towarzystwie trudno się było nudzić.
Miał życiorys jak książka. Syn oficera, żołnierz, uczestnik Powstania Warszawskiego, kawaler orderów za działalność konspiracyjną i w sporcie. Podczas okupacji rano grał w drużynie „Błysku", mistrza Warszawy, a wieczorem, wstępując do Związku Walki Zbrojnej składał przysięgę przed starszym kolegą z drużyny, przedwojennym reprezentantem Polski Józefem Ciszewskim. Jakby się nie znali. Taka była konspiracja.
Po wojnie grał w robotniczej reprezentacji Polski, odbudowywał stołeczny klub Marymont, gdzie kilkakrotnie powierzano mu funkcję prezesa, zaczął pracę w PZPN, był prezesem Warszawskiego OZPN. Stał się legendą PZPN, którym faktycznie kierował przez trzynaście lat (1959 - 1972) jako sekretarz generalny. W roku 1956 UEFA został członkiem Komitetu Wykonawczego UEFA, co później nie udało się już żadnemu innemu Polakowi. Zasiadał w komisji, zajmujących się organizacją rozgrywek o Puchar Mistrzów oraz mistrzostw Europy.
Znał wszystkich najważniejszych ludzi w europejskim i światowym futbolu. Od prezydenta FIFA Stanleya Rousa, przez kolejnych prezydentów UEFA, był w jakimś sensie kolegą twórcy wielkiego Realu Santiago Bernabeu i Henri Delaunaya, sekretarza UEFA, którego imię nosi dziś puchar, o jaki walczą reprezentacje w mistrzostwach Europy. UEFA uhonorowała Leszka Rylskiego Rubinowym Orderem. Tylko dwaj Polacy dostąpili tego zaszczytu: on i pośmiertnie Kazimierz Górski.