Rozumiem więc, że Niemcy, Frankfurt, mistrzowie świata, rewanż za październik, to wszystko nie robi na panu wrażenia?
Tam, skąd pochodzę, jest blisko do granicy polsko- -niemieckiej, więc Niemcy przewijają się przez całe moje życie. Ale dla mnie mobilizacja zaczyna się kilka godzin przed meczem, kiedy zaczyna buzować adrenalina. Wtedy faktycznie zaczynam odczuwać, z kim gramy. Ale teraz? Jest jeszcze kilka dni, nie zaprzątam sobie tym głowy. I w klubie, i w reprezentacji 24 godziny przed meczem już wiem, czy będę grał. I to wystarczy. Mam swoje metody koncentracji, ale to nic specjalnego. Zależy od dnia. Nie mam schematów, nie staram się przed każdym meczem powtarzać pewnej rutyny. Raczej wsłuchuje się w siebie i za tym podążam.
Czy dla tej reprezentacji mecz z Niemcami był przełomem?
Z całą pewnością. Pozwolił nam uwierzyć, że możemy stworzyć coś fajnego. Niezapomniane dla mnie są reakcje po meczu i obrazki po nim. Wróciliśmy do hotelu w nocy i czekały na nas tłumy ludzi. To też pomogło nam w zbudowaniu tej świadomości. Wynik nakręca atmosferę, to oczywiste. Sztab szkoleniowy zwraca wielką uwagę na to, żebyśmy się trzymali razem. Organizuje nam czas. Ta drużyna się dociera, żyje razem i jest świadoma celu.
Gdy myślę o naszych meczach z Niemcami, to widzę bramkarza pod ostrzałem: Boruc na Euro 2008, Szczęsny w towarzyskim meczu w Gdańsku, no i rok temu na Narodowym...