Państwo, które powstało zaledwie 11 lat temu, było rywalem reprezentacji Waldemara Fornalika w przegranych eliminacjach do mistrzostw świata 2014. Dwa razy graliśmy z Czarnogórą i oba te mecze zakończyły się remisami – w Warszawie było 1:1, a w Podgoricy 2:2. W niedzielę będzie mecz nr 3.
Pierwszym wspomnieniem z Czarnogóry jest fatalne zachowanie trybun. Miejscowi urządzili w Podgoricy prawdziwe polowanie na kibiców w biało-czerwonych barwach. Dochodziło do bójek w mieście, a ciąg dalszy nastąpił na stadionie. Kibice rzucali w kierunku polskich zawodników różnymi przedmiotami, w pewnym momencie blisko murawy wylądowało nawet plastikowe krzesełko. Ówczesny bramkarz reprezentacji Przemysław Tytoń został trafiony petardą. Oczekiwano, że sędzia Kristinn Jakobsson zakończy po tym incydencie spotkanie, a Polacy wygrają walkowerem. Islandczyk jednak tylko przerwał grę, a po chwili ją wznowił.
Sam mecz był brutalny i obfitował w faule, zresztą z obu stron. Czerwoną kartkę najpierw dostał zawodnik gospodarzy, który łokciem uderzył w twarz Roberta Lewandowskiego, a cztery minuty później pod wcześniejszy prysznic udał się Ludovic Obraniak, który popchnął rywala bez piłki.
Siłą rzeczy sprawy związane z bezpieczeństwem zdominowały pierwsze dni zgrupowania przed niedzielnym meczem. Na szczęście między drużyną Adama Nawałki a zespołami jego poprzedników daje się zauważyć ważną różnicę.
Problemem zarówno Waldemara Fornalika, jak i Franciszka Smudy, a nawet Leo Beenhakkera, było to, że zawodnicy zatracali się w walce. Gdy przychodziło do meczów, w których łokcie i ręce pracowały równie mocno, jak nogi, można było w ciemno obstawiać, że dla reprezentacji Polski to się dobrze nie skończy. Przyjęcie warunków przeciwnika sprawiało, że Polacy tak koncentrowali się na zapasach i walce wręcz, że zapominali o grze w piłkę.