W historii polskiej piłki jest taki niecodzienny epizod z początku roku 1981.
PZPN podpisał z japońską federacją umowę na cztery mecze, ale w kraju rozliczano „aferę na Okęciu", trener Ryszard Kulesza podał się do dymisji, a jego następca Antoni Piechniczek nie zamierzał zbierać w styczniu drużyny, żeby jechać z nią na koniec świata.
Ustalono więc, że do Japonii poleci reprezentacja młodzieżowa trenera Waldemara Obrębskiego. Na miejscu podpisano stosowne dokumenty, nadające meczom status gier na poziomie pierwszych reprezentacji. W ciągu ośmiu dni Polska rozegrała w Japonii cztery mecze i wszystkie wygrała. Z naszej drużyny mało kto trafił później do prawdziwej kadry A.
Japonia była wtedy w ogonie futbolowego świata. W kronikach zapisał się tylko napastnik Kunishige Kamamoto, który został królem strzelców turnieju olimpijskiego w Meksyku (1968) i jest wciąż najlepszym strzelcem w historii reprezentacji, z imponującym bilansem: 80 goli w 84 występach. Po zakończeniu kariery Kamamoto został trenerem i prezydentem krajowej federacji.
Jednak zawodnikiem, który odmienił wizerunek piłki w Japonii, był Kazuyoshi Miura. W połowie lat 80. 21-letni Miura jako pierwszy Japończyk wyjechał do klubu brazylijskiego. Wybrał FC Santos, bo grał tam Pele, i nawet udało mu się przebić do pierwszego składu. Mniej więcej w tym samym czasie powstała kreskówka o japońskim chłopcu, który nazywał się Tsubasa, grał w piłkę jak Brazylijczyk i stał się natchnieniem dla wielu późniejszych prawdziwych piłkarzy z całego świata, bo film pokazywano wszędzie. W polskiej telewizji też.