Trzech Polaków w pierwszej dziesiątce, ich drugi medal w Planicy i piękna walka o więcej – to był udany piątek polskich skoków podczas mistrzostw świata. Konkurs na dużej skoczni obiecał też sporo w sobotę, podczas finałowej rywalizacji drużyn. Polska czwórka jest bardzo silna.
Kto chciał emocjonować się konkursem indywidualnym znacznie wcześniej – spoglądał na serię próbną, która wypadła mniej więcej tak, jak czwartkowe kwalifikacje – najdalej wprawdzie skoczył Stefan Kraft (139 m), ale tuż za nim tablica wyników pokazała dwa dumne polskie nazwiska: Kubacki i Stoch. Urok skoków polega także na wzniecaniu nadziei – wedle tej reguły Austriacy i Polacy mieli prawo do najgłębszej wiary w sukcesy. Wychodzi to różnie, ale zabawa jest na pewno.
Konkurs główny zaczął się przy ładnie zachodzącym słońcu, z początku dobre wrażenie zrobił poczwórny mistrz olimpijski, 41-letni Simon Ammann, który skoczywszy 127,5 m został mistrzem pierwszej trzydziestki. Niedaleko za Szwajcarem był Aleksander Zniszczoł, awans do serii finałowej miał pewny.
Wkrótce trzeba było jednak żegnać Ammanna i zająć się kandydatami do zdobywania medali. Zaczął Johann Andre Forfang, Norweg skoczył 131,5, by po paru minutach zostać wyprzedzonym przez Markusa Eisenbichlera. Niemca przeskoczył Kamil Stoch (131,5 m w nienagannym stylu) – biało-czerwone flagi po raz pierwszy poszły wysoko w górę.
Została ostatnia dwunastka. Stoch utrzymał prowadzenie aż do próby nr 42, Karla Geigera (137,5), wiatr pomagał, więc nota Niemca była wyższa od polskiej zaledwie o 0,8 punktu. Następny, Timi Zajc ruszył odważnie z obniżonej o stopień belki i na tym skorzystał – 137,5 m, nota wysoka, prowadzenie. Sędziowie dojrzeli zmianę wiatru i już do końca zostawili skoczków na niższej belce. Ryoyu Kobayashi też poleciał daleko – 135, wyprzedził Słoweńca.