2:3 i 3:0 w Hawanie dwa tygodnie temu pozwalały zachować nadzieję. Tym bardziej że do drużyny Daniela Castellaniego wrócili Paweł Zagumny i Daniel Pliński. Był też Michał Bąkiewicz, ale na razie zupełnie bez formy.
Pierwszy set niedzielnego meczu w wypełnionej do ostatniego miejsca (prawie 13 tysięcy widzów) łódzkiej Atlas Arenie dawał szansę na choć jedno zwycięstwo po sobotniej, sromotnej przegranej. Polacy prowadzili 6:2, publiczność szalała, Castellani przy linii bocznej grał razem ze swymi siatkarzami, ale jak się szybko okazało, na radość jeszcze za wcześnie.
Kiedy niespełna 17-letni Wilfredo Leon staje w polu zagrywki, truchleją najtężsi przyjmujący. Leon ma 201 cm wzrostu, atakuje na wysokości 3,5 metra i posyła serwisowe asy z szybkością 120 km na godz. I nie przeszkadza mu w tym ciężki złoty łańcuch na szyi. Większy i cięższy ma tylko Fernando Hernandez, w tym dwumeczu rezerwowy. I to właśnie Leon szybko ostudził polskie nadzieje w pierwszym secie niedzielnego spotkania, wyprowadzając swój zespół ze stanu 7:8 do 11:8. Później Kubańczycy nacisnęli jeszcze na gaz, my na hamulec i goście wygrali 25:19.
Właściwie tylko trzeci set w którym Polacy potrafili młodych, czarnoskórych skoczków zatrzymać blokiem, pozwala nie załamywać rąk i wierzyć w lepszą przyszłość.
Po pierwszym meczu Michał Ruciak, najskuteczniejszy w polskim zespole ( 13 pkt) powiedział: – Zabrakło lidera, kogoś, kto weźmie ciężar gry na siebie, gdy innym nie idzie. Wiedzieliśmy, że porażka właściwie przekreśla szansę awansu do finału Ligi Światowej, więc każdy z nas za bardzo chciał zdobyć jak najwięcej punktów – tłumaczył w sobotę nasz przyjmujący. Castellani, co trzeba przyznać nie szukał łatwych usprawiedliwień. – Kubańczycy byli od nas lepsi we wszystkim. Rozbili nas zagrywką, miażdżyli atakiem. Nasze przyjęcie było za słabe, by móc atakować tak jak chcieliśmy – tłumaczył przyczyny zdecydowanych porażek.