Przegrali 0:3 i 1:3, ale pokazali, że potrafią walczyć do ostatniej piłki. To cieszy.
Polscy siatkarze dawno nie toczyli tak wyrównanej walki z najlepszą drużyną świata. W drugim meczu w Rio de Janeiro rzucili się do gardła gospodarzom już od pierwszych piłek. Bartosz Kurek i Zbigniew Bartman atakowali ze skrzydeł, rozgrywał Łukasz Żygadło, na środku bloku grali Krzysztof Możdżonek i Grzegorz Kosok. Na pozycji libero oglądaliśmy w obu meczach Krzysztofa Ignaczaka.
Ale tym razem Andrea Anastasi, włoski trener naszej drużyny, nie trzymał się już kurczowo wyjściowego składu. Kiedy problemy z kończeniem ataków miał Bartman, zastępował go Jakub Jarosz. Swoją szansę dostał wreszcie Michał Kubiak, który pokazał, że może być bardzo skutecznym zmiennikiem Michała Ruciaka.
W pierwszym secie drugiego spotkania w Rio de Janeiro Polacy grali w decydującej fazie punkt za punkt i znów zabrakło niewiele. Prowadzili 23:22, 24:23, ale ostatnie słowo należało do canarinhos.
W drugim już nie zaprzepaścili szansy. To oni od początku rozdawali karty, Bernardo Rezende coraz częściej miotał się przy lini bocznej widząc jak rośnie przewaga naszego zespołu. Ale kiedy ze stanu 18:22 Brazylijczycy zbliżyli się na punkt (22:23) wydawało się, że będzie tak jak zawsze. Na szczęście mamy Kurka, którego mistrzowie świata komplementują na każdym kroku. Tym razem nie zadrżała mu ręka, huknął tak, że hala zadrżała i Polacy wygrali seta 25:23.