– To była katastrofa. Przy prowadzeniu 16:11 w czwartym secie straciliśmy koncentrację, popełnialiśmy błędy w przyjęciu i serwisie – mówił Andrea Anastasi. Trener Polaków miał prawo obawiać się tego meczu, mistrzów Azji trenuje przecież Argentyńczyk Julio Velasco, twórca potęgi włoskiej siatkówki.
– Gdy pokonaliśmy Serbów, powiedziałem swoim zawodnikom, że stać ich na kolejne niespodzianki, muszą tylko w to wierzyć i walczyć o każdą piłkę. I stało się, wykorzystaliśmy szansę. Byliśmy lepsi w obronie i serwisie – powiedział Velasco.
Polacy rozpoczęli bez Pawła Zagumnego, gdyż Anastasi postawił na Łukasza Żygadłę, który rozgrywał w zwycięskim meczu z Argentyną. Zmienił zdanie po drugim secie, wygranym przez Irańczyków, choć to nasi siatkarze mieli piłkę setową.
W trzeciej partii, już z Zagumnym, rywale zostali rozbici, wynik 25:8 na tym poziomie nie zdarza się często. Dawało to złudną nadzieję, że kłopoty Polaków się skończyły. Ale raz jeszcze się okazało, że siatkówka to gra, w której niczego nie można być pewnym.
W czwartym secie Polacy prowadzili 4:1, 8:4, 16: 11 i chyba zbyt wcześnie uwierzyli, że są bezpieczni. Gdyby wygrali, to przy porażce Rosjan z Brazylijczykami to oni byliby zdecydowanymi liderami Pucharu Świata. Ale Irańczycy nie zamierzali się poddawać. Ich kapitan Alireza Nadi powie później: – Bardzo pomogły nam wskazówki trenera i wiara, że wszystko jeszcze jest możliwe. Najpierw uderzył leworęczny Seyed Mehdi Bazargad, po nim serwisowym asem popisał się wąsaty Hamzeh Zarini. To było jak sygnał do wielkiej wojny. O porażce naszego zespołu przesądziły błędy w decydującej fazie tej partii. Dwa serwisowe, Marcina Możdżonka i Zbigniewa Bartmana, oraz w przyjęciu Michała Winiarskiego, po którym rywale zdobyli ostatni punkt. W tie-breaku na rozpędzonych Irańczyków nie było już siły.