Pod koniec trzeciego seta niedzielnego meczu prezes klubu z Rzeszowa Marek Karbarz założył marynarkę. Resovia na złote medale czekała aż 37 lat i w takiej chwili trzeba było dobrze wyglądać.
Do końca spotkania zostało jeszcze wprawdzie kilka piłek, ale gospodarzom nic złego nie mogło się już stać. Szczęście w niedzielę było przy nich, a oni mu pomagali. Bronili ataki Mariusza Wlazłego i Bartosza Kurka, trafiali po swoich akcjach w linie boiska, wygrywali każdą przepychankę z rywalami nad siatką. Zwycięstwo 3:0 nie pozostawiło złudzeń.
Tak grali nowi mistrzowie Polski, ale o tych ustępujących też nie można powiedzieć, że nie walczyli. Próbowali różnych zagrywek, robili zmiany, raz atakowali mocniej, by w następnej akcji kiwać blok rywali, a potem z niedowierzaniem kręcić głowami, gdy piłka wracała na ich stronę. Po siedmiu latach zwycięstw szczęście ich opuściło.
Wiarę w obronę tytułu Skra odzyskała na krótko, po sobotnim zwycięstwie 3:1. Wtedy mogło się wydawać, że sukces przerośnie Resovię, a Skra zwycięży po raz drugi i u siebie będzie miała szansę obronić mistrzostwo. Nic takiego się nie stało. W niedzielę, już po odebraniu pucharu za mistrzostwo Polski, kapitan Olieg Achrem przyznał, że to zbyt chłodne głowy zaszkodziły w sobotę gospodarzom. Chcieli wygrać według planu, matematycznie, a to emocje były paliwem, które dowiozło Resovię do złota.
– Nie zawsze trzeba grać na chłodno. Czasami, jak się człowiek cieszy, to ataki wychodzą same. Tak jak w niedzielę – mówi „Rz" Sebastian Świderski, były reprezentant Polski, a obecnie trener Farta Kielce.