– Presja była duża, musieliśmy dwa razy zwyciężyć i nie stracić punktu, by zachować szansę na awans do turnieju finałowego, choć ostatecznie i tak wszystko zależeć będzie od jutrzejszego wyniku meczu w Mediolanie pomiędzy Włochami i Brazylią – mówił w sobotni wieczór Michał Winiarski po drugim zwycięstwie nad Iranem.
W pierwszym spotkaniu nerwów było znacznie więcej. Polacy zaczęli niemrawo i na efekty nie trzeba było czekać. Iran wygrał pierwszego seta 25:17 i wydawało się, że kryzys nie został zażegnany, a porażki w Bydgoszczy z Brazylią i lanie, jakie spuścili nam w Teheranie gospodarze, zostawiły głębszy ślad. Na szczęście sami zawodnicy napisali inny scenariusz.
Siatkówka, szczególnie ta na najwyższym poziomie, uczy, by nie wyciągać przedwczesnych wniosków. Tak było i w piątek. W kolejnych setach Polacy podjęli walkę, bili się o każdą piłkę i wygrali mecz 3:1. Wystąpił w nim Mariusz Wlazły, a Stephane Antiga po raz pierwszy zdecydował się, by grać na dwóch libero. Paweł Zatorski przyjmował, a Krzysztof Ignaczak bronił.
Ryzyko, jakie podjął francuski trener naszej reprezentacji, się opłaciło. Wciąż byliśmy w grze o Final Six Ligi Światowej, ale wieści, jakie dzień wcześniej napłynęły z Włoch, nie były optymistyczne. Odradzająca się Brazylia pokonała Włochy 3:1 i w tym momencie było już wiadomo, że nie wystarczy dwa razy wygrać w Ergo Arenie z Iranem, ale trzeba też liczyć, że Canarinhos potkną się dzień później w Mediolanie.
Michał Winiarski podkreślał, że dobry, odrzucający rywali serwis to klucz do zwycięstwa nad Iranem. – Jak ich rozgrywający dostanie piłkę dwa metry od siatki, zrobi z nią wszystko – mówił kapitan naszego zespołu.