Po zwycięstwie ze Szwecją w polskiej ekipie euforia. Uzasadniona?
Mariusz Jurasik: Jak najbardziej. To był wielki mecz. O zwycięstwie mogliśmy marzyć, ale nikt się nie spodziewał, że z wicemistrzami olimpijskimi wygramy tak wysoko. A przecież bardzo słabo rozpoczęliśmy ten mecz! Na szczęście to co potem wyprawialiśmy w obronie, ataku czy kontrataku pozwoliło rozbić Szwedów. Dziesięć bramek różnicy robi wrażenie. Nic dziwnego, że chłopaki szaleli ze szczęścia. Ciężko grać, kiedy od początku trzeba gonić przeciwnika. Na szczęście po naszej drużynie nie było widać nerwów, nie oglądaliśmy nieprzygotowanych akcji. Chłopaki wierzyli, że w końcu złapią właściwy rytm, taki jak w meczach z Francją czy z Rosją, z którego też nie rozpoczęliśmy najlepiej. I tak się stało. W pewnym momencie coś zaskoczyło i do końca oglądaliśmy koncertową grę.
Bohaterem numer jeden bramkarz Piotr Wyszomirski. Co się stało ze Sławomirem Szmalem, który ratował drużynę w poprzednich meczach?
Sławek, tak jak cała drużyna, źle wszedł w mecz, ale ktokolwiek w pierwszych minutach nie stałby w naszej bramce i tak Szwedzi trafialiby gola za golem. Przecież my tylko staliśmy i przyglądaliśmy się ich atakom. Nie było żadnej obrony, oni rzucali z czystych pozycji i Sławek nie miał nic do powiedzenia. Zmiana nie była niespodzianką, niespodzianką nie były też interwencje Piotrka. On nie pojechał na mistrzostwa, żeby za Sławkiem buty nosić, ale żeby wspierać zespół. Ze Szwedami pokazał wielką klasę. W pewnym momencie miał ponad 70-procentową skuteczność. Gdybyśmy nie odpuścili końcówki, nie grali ostrożniej z obawy o jakąś przypadkową kontuzję, może utrzymałby taki wynik do końca.
Świetną zmianę dał też Jakub Łucak. To jego kolejny znakomity mecz, a przecież on debiutuje na imprezie tej rangi.