– Sukcesem będzie, jeśli wyjdziemy z grupy i zagramy w ćwierćfinale – mówi selekcjoner reprezentacji Polski w piłkę ręczną Tałant Dujszebajew przed zaczynającymi się już 11 stycznia mistrzostwami świata. I nie jest to tonowanie hurraoptymizmu tylko realna ocena. Czwarta drużyna zeszłorocznych igrzysk olimpijskich w Rio, eufemistycznie rzecz ujmując, do faworytów turnieju nie należy. Zespół, który przez tyle lat dostarczał polskim kibicom mnóstwa emocji i zdobywał medale wielkich imprez, przestał istnieć.
Po igrzyskach rozpoczął się gwałtowny odpływ weteranów – zawodników, którzy przez lata stanowili o sile kadry i którzy byli w świecie piłki ręcznej postaciami rozpoznawalnymi, o wielkiej międzynarodowej renomie. Z gry w reprezentacji zrezygnował najpierw Adam Wiśniewski, a po nim starszy z braci Jureckich – Bartosz. Karol Bielecki zrobił sobie przerwę. Drogi powrotu do kadry nie zamknął, ale udziału w MŚ nawet nie rozpatrywał. Odszedł też – o czym mówiło się od dawna – legendarny bramkarz, prawdopodobnie najlepszy w historii polskiego szczypiorniaka – Sławomir Szmal. Już w trakcie igrzysk kapitan drużyny powoli schodził na dalszy plan. Coraz więcej grał i coraz lepiej spisywał się w bramce Piotr Wyszomirski. Tyle że Szmal, to nie tylko klasa na parkiecie, ale także niesamowicie ważna postać w szatni.
Jakby tego było mało, biało-czerwonych dopadła przed francuskim turniejem prawdziwa plaga kontuzji. I to nie drugoplanowych postaci, tylko zawodników, którzy mieli stanowić o sile tej przebudowywanej drużyny. Hiobowe wieści spadały na Dujszebajewa jedna po drugiej. Już w grudniu okazało się, że los nie jest łaskawy dla Michała Jureckiego. Człowiek, który był jedną z najważniejszych postaci zespołu i jego liderem, nawet zanim odeszli weterani, w meczu ligowym z Wisłą Płock złamał kość śródręcza.
Na Jureckim się nie skończyło. Kontuzje wyeliminowały także Wyszomirskiego oraz Kamila Syprzaka z FC Barcelony i Adama Szybę. – Oczywiście można zaklinać rzeczywistość i mówić, że do Francji jedziemy po medal, ale nawet w sporcie trzeba być realistą. Reprezentacja gwarantowała nam fantastyczne emocje i walkę o najwyższe stawki, ale to już przeszłość. Tamtego zespołu już nie ma i trzeba przyzwyczajać się do nowych realiów – mówi trener i ekspert telewizyjny Wojciech Nowiński. – Nie pamiętam, żeby w ostatnich latach jakikolwiek zespół ze światowej elity przeżył coś podobnego. Owszem Niemcy czy Szwedzi też musieli przebudowywać kadrę, kiedy starsi zawodnicy kończyli kariery, ale w żadnym z tych przypadków reforma nie musiała być tak głęboka. W reprezentacji Polski więcej jest znaków zapytania niż pewników. Realnie patrząc, faktycznie będziemy walczyć o wyjście z grupy.
A zagramy w niej przeciwko gospodarzom, Niemcom – mistrzom Europy, Norwegii oraz Rosji, Brazylii i Japonii. Tylko od tych ostatnich jesteśmy ewidentnie mocniejsi. – Mnóstwo zależeć będzie od pierwszego meczu przeciwko Norwegii. Poznamy odpowiedzi na pytania o strukturę tego zespołu, o to, którzy zawodnicy występować będą na jakich pozycjach. Ale będzie ono ważne ze względów psychologicznych. Wysoka porażka może być katastrofalna w skutkach, zwycięstwo zdejmie z tych niedoświadczonych zawodników chociaż część presji – ocenia Nowiński.