Prawdziwa gra zacznie się dopiero teraz. W cztery dni, od soboty do wtorku, Polacy zagrają trzy mecze ze światową czołówką – Danią, Serbią i Chorwacją.
Mogliśmy te spotkania zaczynać z wysoko podniesioną głową, bo gdyby udało się wczoraj wygrać ze Szwecją, drużyna Bogdana Wenty weszłaby do zasadniczej rundy z kompletem punktów. Weszła z dwoma i aby myśleć o półfinale, nie może już sobie pozwolić na moment słabości.
– Dwa punkty to nie jest zła sytuacja, teraz nie ma już żadnego komfortu – mówił po meczu Marcin Lijewski, najlepszy obok Sławomira Szmala zawodnik meczu ze Szwecją.
Przed spotkaniem dużo mówiło się o odporności psychicznej. W poprzednich turniejach Polacy pokazali, że pojęcia stres nie znają. Rzucali w ostatnich sekundach, w żyłach płynęła im zimna krew. Wczoraj było inaczej, pełna kibiców gospodarzy hala w Goeteborgu sparaliżowała zawodników Wenty. Polacy pięć razy grali w przewadze jednego zawodnika i w tym czasie pięć razy stracili piłkę w ataku, niecelnie podając albo robiąc błąd kroków. – Szkoda, bo Szwedzi byli do ogrania. Świetnie zagrał Marcin Lijewski, szkoda, że ja i Karol Bielecki nie potrafiliśmy mu pomóc – mówił Grzegorz Tkaczyk.
Rzuty Tkaczyka i bomby Bieleckiego, przed którymi ostrzegała szwedzka prasa, odbijał Johan Sjoestrand. Bramkarz Barcelony niemal przy każdej interwencji robił szpagat, kilka razy zatrzymał polską nawałnicę w kluczowych momentach i głównie on wygrał gospodarzom to spotkanie. Bielecki wyglądał na zdeprymowanego, popełniał niewymuszone błędy.