Polacy przed meczem z Algierią ostrzegali przed lekceważeniem rywala, ale wyglądało to na dyplomację, bo nawet nie znali nazwisk przeciwników. Zawodnicy Bogdana Wenty rozpoczęli spotkanie zgodnie z planem, prowadzili 6:3, ale później albo poczuli się zbyt pewnie, albo rywale zrozumieli, jak zatrzymać najlepszego w polskim zespole Bartosza Jureckiego.
Polacy nie wykorzystali sześciu sytuacji sam na sam z bramkarzem, brakowało koncentracji, między 10. a 17. minutą nie zdobyli ani jednej bramki. Z bramkarza Semira Berkouche'a postanowili zrobić bohatera, a u nas Sławomir Szmal nie obronił ani jednego rzutu, widać, że dużo brakuje mu do formy sprzed kontuzji. Marcin Wichary zmienił go już po kwadransie i spisał się świetnie.
Do przerwy drużyna Wenty przegrywała 11:13, ale trener zachował spokój. On chyba wie, że jego piłkarze muszą wybrać najbardziej skomplikowaną drogę, bo inaczej nie potrafią. Pierwszą połowę przespali, a po przerwie na parkiet wyszedł inny zespół.
Michał Jurecki w pierwszych dziesięciu minutach rzucił 5 goli, był nieuchwytny dla rywali. Świetnie zagrał także rezerwowy Tomasz Rosiński. To on dał iskrę, Polacy odrobili straty i wyszli na prowadzenie, którego już nie oddali. Wygrali jednak tylko jednym golem, bo fatalnie spisali się w ostatnich minutach, tracąc pięć goli z rzędu, ale wtedy Wenta dał już odpocząć najlepszym.
– Jeżeli wypracowujemy osiem sytuacji sam na sam z bramkarzem, to na pewno nasza gra nie była słaba. Mamy na tyle doświadczonych zawodników, że nie trzeba im niczego tłumaczyć. Wszyscy wiemy, po co tu przyjechaliśmy – mówił później trener.